piątek, 27 listopada 2015

Weekend...Poradnia Laktacyjna, przemyślenia odnośnie Szpitala Żeromskiego i inne

   Nasze Maleństwo rośnie jak na drożdżach. W widoczny sposób wydłużyły Mu się rzęski. Czerwony rumieniec na twarzy całkiem zniknął. Skórka powoli przestaje się łuszczyć. A On coraz częściej się uśmiecha i to z otwartymi oczami!!! To najpiękniejszy widok na świecie, mam nadzieję, że uda mi się go wkrótce sfotografować.
   We czwartek byliśmy z Pępuszkiem w Żeromskim na wizycie w Poradni Laktacyjnej. Przesympatyczna Pani Maria Kaleta udzieliła nam wielu przydatnym wskazówek, jakże drogocennych dla mamy, która ma pierwsze dziecko i wszystko wciąż jest takie nowe i zaskakujące. Serdecznie Wam polecam tą poradnię, wyjdziecie uśmiechnięci, bogatsi o wiedzę oraz pewność siebie. Pani Maria pokazała mi cudowną pozycję do karmienia, tak wygodną, że bez problemu mogę usnąć z Maleństwem kiedy już skończy ssać. Towarzyszące nam panie praktykantki były przemiłe i zachwycone naszą współpracą z Tadziem. Pani Maria dała nam numer do siebie i kazała dzwonić codziennie z raportem odnośnie ilości karmień mlekiem oraz mieszanką, ilości wypróżnień i siusiów. Dzięki temu czujemy się bardziej komfortowo wiedząc, że ktoś nad nami czuwa i kontroluje cały proces karmienia. 
   Generalnie jestem bardzo zadowolona z pobytu w Szpitalu Żeromskim i każdej ciężarnej mogę polecić poród tam. Wszystkie położne są przemiłe, zawsze chętne do pomocy, a atmosfera jest bardzo sympatyczna. Dziennie przez pokój przewijało się mnóstwo osób - lekarzy i położnych, które albo wykonywały pełno badań albo przychodziły skontrolować karmienie, wypróżnianie itd. Były też panie praktykantki, które prowadziły z nami gimnastykę w połogu. Przy jakichkolwiek problemach z czymkolwiek można było śmiało prosić o pomoc i nigdy nie została ona nikomu odmówiona. Również dostęp do środków przeciwbólowych po cięciu cesarskim był zapewniony.
   W naszym pokoju były trzy łóżka, wszystkie zajęte. Los chciał, że znalazłam się w pokoju z moja znajomą sprzed kilku lat, z którą miałam przyjemność pracować. Śmiała się, że wryłam jej się do kolejki, ponieważ ona także czekała na cesarkę, jednak jej operacja była z góry zaplanowana i wyczekiwana, czego nie da się powiedzieć o mojej.  Cieszyłam się, że będę w pokoju z kimś, kto przeżył to samo i w dodatku z kimś, kogo znam. Moja lekarka prowadząca zaproponowała mi pojedynczy pokój i pewnie bym przyjęła, gdybym nie spotkała znajomej. 
   Nasze reakcje po cesarce były kompletnie inne. Ja byłam w totalnym szoku, psychicznie wykończona, wzdrygałam się na każde wspomnienie jak wyrywano mi Tadzia z brzuszka, natomiast koleżanka mówiła o tym niemal jak o doznaniu jakiegoś uniesienia, ekstazy, błogostanu... Była wniebowzięta, niesamowicie zadowolona, może dlatego, że było to jej drugie dziecko, a poprzednią cesarkę robioną miała na Galla. W każdym bądź razie nie potrafiłam zrozumieć jej zachwytu nad taką operacją. Mało tego, jak powiedziała mi, że patrzyła w sufit, bo tam były odbijające wszystko elementy sufitu i obserwowała sobie jak ją kroją, to zrobiło mi się totalnie niedobrze. Całe szczęście, że nie przyszła mi taka myśl podczas cesarki... Chyba bym zeszła na stole...
   Ale analizując całą sytuację w głowie ciągle i ciągle stwierdzam, że całe szczęście, że zakończyło się cesarką, bo przynajmniej Tadzio mniej się męczył i stresował. Byłoby mi bardzo ciężko urodzić Go naturalnie. Najważniejsze, że jest cały i zdrowy i kiedy piszę te słowa słodko śpi sobie z Tatusiem w łóżeczku. Tak, w nocy śpi z nami, jakoś nie potrafię wrzucić Go na całą noc do kołyski i pozbawić ciepła naszych ciał. Wiem, że tego potrzebuje i dlaczego mielibyśmy Mu tego odmawiać. Kiedy przyjdzie czas nauczymy Go spać we własnym łóżeczku, ale teraz nie pora na to, szczególnie, że sami czerpiemy z tego ogrom radości, móc czuć Go tak blisko. Poza tym Tadzio nas nie rozdziela, śpi obok nas, a my wtuleni w siebie na łyżeczkę, jak zawsze, bo tak najlepiej mi się zasypia. I czuję, że Tadzio to będzie taki pieszczoch jak ja...Mi nigdy dosyć przytulania, całowania, głaskania, miziania. Zawsze jestem tego spragniona i nigdy nie mam dosyć. Wiesz coś o tym Kochanie, prawda? Taka po prostu jestem, mam taką silną wewnętrzną potrzebę fizycznej czułości i bliskości. Dlaczego więc miałabym tego samego odbierać swojemu Synkowi, kiedy doskonale Go rozumiem? Kołyska jest dobra na krótkie drzemki w ciągu dnia, kiedy chcemy się upewnić, że nie spadnie nigdzie, gdy my zajmujemy się czymś innym.
   No i wciąż marzy mi się ten fotel bujany! Znając siebie nie wybiję go sobie z głowy...
 Każdą minkę chciałoby się sfotografować...uwiecznić... Można patrzeć na Niego godzinami...






 A z takimi podarunkami pojechaliśmy podziękować pani Marcie za wszelką pomoc i sprawnie poprowadzone cięcie cesarskie. Pani Marta powiedziała, że Tadzio ma mój nosek i mój podbródek, ja natomiast wcale nie wyglądam jakbym rodziła. I to prawda - czuję się o wiele lepiej i dosyć szybko wracam do formy. Wiem, że muszę być silna i sprawna dla naszego Maleństwa. Wiem też, że Tadzio będzie bardzo silny, już jest.
  Wracając do podarunków musiała się wśród nich znaleźć wódeczka Pan Tadeusz o smaku aronii. Podobno pyszna (jeśli wierzyć szczęśliwemu Grzesiowi, który może pić...). Oprócz alkoholu i kwiatów podarowałam swoje rękodzieło - koszyk, a w nim świecznik oraz ozdoby na choinkę, wszystko zrobione moimi rękami. I chyba trafiłam w dziesiątkę, bo właśnie to ją najbardziej ucieszyło. Ja również wierzę, że prezenty wykonane własnoręcznie mają najwięcej wartości, bo człowiek poświęca swój jak cenny czas i wysiłek, który dzisiaj jest luksusem...
Miłego weekendu kochani! Pewnie zauważyliście, że mój blog jest już publiczny. Wielu znajomych miało problemy z zaglądaniem, jeśli nie posiadali konta na gmailu, poza tym kiedy już mieli dostęp - to po jakimś czasie się wygaszał i musiałam ponownie dodawać.  To o wiele ułatwia sprawę.

4 komentarze:

  1. Pytaj wiele Ci mogę podpowiedzieć z racji wykonywanego zawodu i bycia mama 2 razy:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka miła obsługa powinna być wszędzie, niestety, życie jest inne!

    OdpowiedzUsuń