poniedziałek, 26 października 2015

Piękna jesień...

   Ten weekend był naprawdę piękny. Ciepły i nawet słoneczny. Udało mi się uwiecznić nasz jesienny krajobraz...
   Lucky uwielbia pilnować swojej posesji... Gdy tylko ktoś przejdzie drogą albo przejedzie samochodem, słychać jest jego donośne szczekanie :)

Kwiaty z tarasu zniknęły, mój Mężuś spisał się na medal i dużo pomógł mi w tą sobotę.
Rośliny zaczynają pięknie się wybarwiać na wszelkie kolory... Azalia wygląda cudnie w czerwonym.
Trudno też napatrzyć się na rozplenicę japońską w pełnym rozkwicie swoich kłosów...
Żuraw na tle tamaryszka oraz azalii...
Pani Stefanowa wącha świeżo rozwinięte chryzantemy, które zasadziłam w tym roku na wiosnę. Zobaczymy, czy przetrwają tegoroczną zimę.
W naszym stawie mamy już żabkę oraz kilka karasi, o czym chyba już pisałam. Od czasu do czasu włączana jest pompa z filtrem. Woda nabrała naturalnego koloru. Za rok zadbamy o roślinność do oczka i więcej rybek.
Borówki cudnie przebarwiają się na czerwono...
Na tym zdjęciu jest duma mojego Męża- wymyślona przez  Niego ścieżka z kamieni. Brawo Kochanie, Twoja kreatywność się rozwija :) Brakowało tam zejścia z naszego tarasu, teraz jest.
A to moja mała trzmielina oskrzydlona. Ma niesamowity czerwony kolor na jesień...
Liście, liście sobie spadają...
Z tyłu domku Pan Stefan podziwia zmieniającą kolory hortensję.
A tu rabatka zadbana przez mojego Mężusia - lawenda została pięknie obstrzyżona w kuleczkę. Nawet nie spodziewałam się, że mój Grześ ma takie fryzjerskie talenty:)
Mój kochany Mężczyzna, muszę Go pochwalić, naprawdę dużo pomógł w ogrodzie w tą sobotę. Ja tylko pokazywałam i tłumaczyłam co trzeba podciąć, czego się pozbyć, co wykopać, bo nie przetrwa zimy itd. Misiaczku mój kochany: dziękuję :*

niedziela, 25 października 2015

Podczas oczekiwania na naszego Klocuszka...

   Witajcie kochani. Mamy już 38 tydzień. Tadzio waży 3,3 kg. Podczas ostatniego ktg o dziwo wyszły mi skurcze porodowe o wartości nawet 80%, których kompletnie nie czułam i były dla mnie zaskoczeniem. Może aparat badawczy się pomylił:) Tadzio jest pełen energii, jak zwykle. Ja natomiast tą energię muszę sukcesywnie uzupełniać i często leżeć, czego robić po prostu nie lubię. Pani doktor powiedziała, że teraz możemy się już rodzić w każdym momencie i że wszystko jest dobrze. Czasem już naprawdę chciałabym, aby Tadzio wyskoczył i wskoczył w nasze ramiona, bo poruszanie się z brzuszkiem, szczególnie wieczorami jest niezmiernie wyczerpujące. Wysiadając z samochodu czuję się jak staruszka, ubierając buty czuję się jak niezdarna kobitka, zmieniając pozycję na łóżku stękam niezbyt uroczo albo sapię łapiąc oddech... Pokonanie schodów w górę to wyzwanie, a praca w ogrodzie już praktycznie niemożliwa, co jest najbardziej frustrujące i tak sobie myślę, że dobrze, że jest już jesień, kiedy tej pracy jest mniej niż w lecie.
  A w międzyczasie, kiedy uda mi się zebrać więcej energii robię to, co jeszcze mogę. Pokażę Wam kilka przykładów. 
  Pewnie widzieliście poduchy otulone dzianinowymi poszewkami. Zazwyczaj są trochę drogie. Stwierdziłam, że mogę spróbować zrobić takie domowym sposobem. Będąc na placu targowym za grosze kupiłam stare swetry, które według mnie miały potencjał na bycie poszewkami. Następnie o pomoc poprosiłam naszą zdolną Ciocię, która z zawodu jest krawcową. Wytłumaczyłam jej o co chodzi, a ona uszyła mi piękne poszewki, które potem sama ozdobiłam guzikami, kokardkami oraz co mi wpadło w rękę. Tak to mniej więcej wygląda:

 Z resztek materiału zrobiłam kokardę, a z rękawa ocieplacz na słoik, który teraz może być lampionem na tea light, wystarczy dodać mu jakąś wstążkę lub inne ozdoby. Z rękawa można też zrobić dekorację na butelkę od wina. Zawsze taki prezent będzie inaczej wyglądał.
A poniżej poszewka, którą zrobiłam sama od a do z:). Uszyłam ją co prawda nie na maszynie (której nie mam), lecz ręcznie, ale i tak jestem z niej dumna.
 Poniżej krajobraz z 12 października, kiedy to zaskoczył nas śnieg... Serce mi zamarło, bo przestraszyłam się, że tyle jeszcze ozdób nie zostało schowanych, a poza tym nie zdążyliśmy się nacieszyć naszą złotą jesienią... Na szczęście śnieg stopniał po dwóch dniach. Fałszywy alarm.

 A teraz mała metamorfoza naszej starej szafy, którą miałam jeszcze w moim gabinecie masażu. Znudziły nam się te ciemne kolory, więc środkowe drzwi przemalowałam na biało, teraz bardziej wpasowuje się w resztę mebli.


Lucky, nasz królewski piesek:) Słodziak otoczony poduchami.

Kolejnym moim eksperymentem były kule ze sznurka. Na pewno widzieliśmy podobne w sklepach. Mi marzyło się od dawna, aby w końcu porządnie je wykonać. Wreszcie się udało. Są bardzo dekoracyjne i już same w sobie są ozdobą. Oczywiście można je dołożyć do kompozycji świątecznej, zawiesić w oknie lub po prostu nawet położyć luźno na parapecie. Mogą też imitować bombki na drzewku świątecznym. Planuję zrobić też cotton balls to ledowych światełek, ale czekam na specjalne balony na wodę, ponieważ tylko one mają odpowiednią wielkość. Te na sznurku są o wiele większe i zrobiłam je na normalnych balonach, przy użyciu kleju wikol. 

 Pomalowałam też pozbierane (wiecie jak ciężko podnieść coś z ziemi z TAKIM brzuchem?) i wysuszone orzechy. Oczywiście na biało:) Będą oczywiście służyć wszelkim dekoracjom. Jeśli tylko ma się wyobraźnię, można z nich zrobić ciekawe rzeczy. Na razie ładnie spakowane do pojemnika czekają na swoje wykorzystanie.
   Na swoją kolej czekają "owoce" katalpy, które zebrałam i suszę w kotłowni. Nie wiem, czy wiecie jak wyglądają - to są takie długie pejsy, w środku są nasionka. Zasuszone można będzie pomalować, dwa lata temu malowałam je na kolor złoty, w tym roku pomaluję na biało i je także będzie można ożyć do dekoracji.
   Nie wiem, czy to normalne, ale malowanie tego typu rzeczy, zmienianie ich wyglądu oraz wymyślanie ich innego przeznaczenia działa na mnie kojąco i relaksująco... Tak po prostu już mam, lubię mieć ręce czymś zajęte i ciągle coś tworzyć :)
   Od Cioci Wioli Tadzio dostał już kołyskę! Dziękujemy Ciociu, jest śliczna:) Stanęła w naszej sypialni

 Pokoik Tadzia znowu nieznacznie się pozmieniał. Na łóżeczku zawiesiłam uszyte przeze mnie chorągiewki z napisem Tadeusz, a nad łóżeczkiem wreszcie zawisła nasza karuzela. Udało mi się znaleźć używaną karuzelę za 20 zł, chodziło mi głównie o mocowanie, jednak wraz z nim dostałam dwie pozytywki i mnóstwo pluszaków do zawieszenia.



Poniżej wspomniane pluszaczki do zawieszenia na karuzeli, pałąku lub macie edukacyjnej oraz dwie pozytywki.



To by było na tyle kochani... Bawiłam się jeszcze masą solną, ale o tym może w którymś z kolejnych postów. Ściskam Was mocno i życzę miłego głosowania.

środa, 21 października 2015

niedziela, 18 października 2015

Pokoik Tadzia...

   Dzień dobry kochani. Czas tak szybko leci... Tadzio już  niedługo będzie z nami. Jestem zarówno szczęśliwa, podekscytowana, jam pierwszym i pełna obaw, ale to pewnie normalne. Póki co jesteśmy po naszym pierwszym KTG, a pani doktor powiedziała, że wszystko jest idealnie i że Tadzio w zasadzie może wyskoczyć w każdym momencie. Dlatego też troszkę przyspieszyliśmy z urządzaniem pokoiku Synka. 
   Najpierw pokażę Wam małą metamorfozę stołu, za który wzięłam się kilka dni temu. Wyglądał tak:

 Naprawdę nie pasował mi w tym kolorze do niczego. Dlatego pokryłam go farbą kredową, a następnie zabezpieczyłam lakierem. Czy na stałe zostanie w pokoju Tadzia tego nie wiemy, ale już tak nie razi mnie w oczy.
Wykonałam też obraz dla Tadzia, eksperymentując troszkę. Było ciekawie,  sami też możecie zrobić coś podobnego, jeśli tylko macie ochotę i... cierpliwość. Oraz potrzebne materiały oczywiście. A potrzebować będziecie: kawałka płyty osb, płyty osb, wiórowej albo jakiejś niepotrzebnej ramki; materiału, który będzie naszym tłem, wybranego motywu (ja zdecydowałam się na delfina, miało być serce, ale uznałam to za zbyt łatwe), gwoździ (duuuuużo gwoździ!), młotka, zszywacza tapicerskiego (czyli po prostu tackera), nitki w kolorze kontrastowym do tła, nożyczek, kleju na gorąco oraz  czegoś do ozdobienia boczków (ja znalazłam na ciuszkach kawałek białego delikatnego sznura, za który zapłaciłam 1zł). Jako ramę wykorzystałam podstawę starego drapaka dla kota.
Dopasowałam materiał, przymocowałam go do płyty za pomocą tackera. Potem przymierzyłam kształty, wbiłam gwoździe i zaczęłam oplatać je nitką. Dwa dni potem wystarczyło tylko zakończyć obrazek kawałkiem czarnego filcu, z którego wycięłam oczka i buźkę, a następnie przykleiłam wspomniany sznur na boczki płyty. Efekt końcowy poniżej. Nie będzie drugiego takiego samego obrazu:) Jedynie co mnie kosztował to poświęcony czas i dosłownie kilka złotych.


Oprócz tego zrobiłam jeszcze mniejszy obrazek, wsadzając do niego zdjęcie z naszego pierwszego USG, kiedy to pani doktor potwierdziła, że naprawdę jestem w ciąży. Znalazłam w szafie starą ramkę z IKEI i pomalowałam ją oczywiście na biało.
 Znalazłam łóżeczko w internecie i wraz z Grzesiem zgłosiliśmy się po odbiór. Kupiliśmy też wanienkę oraz przewijak, które czekają na swoją kolej w szafie. Brakuje jeszcze karuzeli, którą zrobiłam, ale do jej zamontowania potrzebować będziemy jeszcze jakiegoś trzymadełka. Coś się wkrótce wymyśli:) Komplety łóżeczkowej pościeli również zakupione. Tak prezentuje się teraz pokoik Tadzia... Dywanik położony, łóżeczko wstawione (chociaż pewnie po narodzinach przeniesiemy je na jakiś czas do naszej sypialni, aby Tadzio był blisko nas), ozdoby na ścianę zawieszone...
 Misio w balonie dalej sobie wisi, łóżeczko nakryłam narzutką zakupioną na ciuchach za jedyne 10 zł...
Na ścianie zawiesiłam też papierowe motylki...
 A tutaj obraz z delfinkami oraz ze zdjęciem z USG.
 Dawno temu zrobiłam też taką ozdóbkę z kawałka wierzby mandżurskiej oraz kilku pomponików z wełny.
Maleństwo natomiast ma ogromnie dużo siły i budzi mamusię co chwilę w nocy sowitymi kopniakami. Uwielbia też wyżywać się na pleckach Tatusia:)
Miłego wieczoru Wszystkim.

niedziela, 11 października 2015

Mebelki, kamienie, drewutnia - czyli kolejne małe zmiany.

   Kolejny weekend dobiega końca! To niesamowite jak ten czas przecieka przez palce nie wiadomo nawet kiedy... 36 tydzień ciąży, Tadzio wierci się i rozpycha już bardziej boleśnie, brzusio ciąży mi coraz więcej i z utęsknieniem wyczekuję terminu rozwiązania... Chciałabym już przytulić moje Maleństwo.
   Ale póki co wróćmy na ziemię:) Znowu sporo się u nas podziało, pomimo moich fizycznych ograniczeń staram się wciąż być aktywna na tyle, ile mogę. Przez dwa tygodnie pracowałam nad jedną dekoracją. Po prawej stronie kominka mamy taką wnękę, gdzie zawiesiłam zdjęcia z naszej brzuszkowej sesji, a pod nią znajduje się niezbyt estetyczna dziura, której domagał się kominiarz podczas podpisywania odbioru wentylacji. Chciałam ją czymś zakryć. W IKEI znaleźliśmy idealnie pasującą tam trawkę, z tzw serii fejka. Wymiary idealne, ale jak popatrzyłam na cenę, to myślałam, że padnę. Czemu to takie drogie??? Prawie 80 złotych za sztuczną trawkę....kawałek plastiku... Stwierdziłam, że jednak szkoda mi wydawać taką kwotę na tego typu rzecz i postanowiłam stworzyć coś innego, co spełniłoby podobną funkcję. Gdzieś w szafie znalazłam stary pojemnik zakupiony kiedyś w IKEI, który teraz leżał nieużywany. Zakupiłam po promocji nieco zużytą gąbkę florystyczną (2zł!), a potem przeszłam się po ogrodzie. Wybrałam dwa rodzaje trawki (rozplenica japońska oraz coś dziko rosnącego), które miały już piękne kłosy oraz na wpół-zaschniętą jeżówkę. Cały proces trwał dosyć długo, ponieważ problem był z jeżówką. Jak tylko pozbyłam się listków oraz resztek płatków, musiałam ją porządnie dosuszyć, a następnie pozbyć się nasionek, które w niej zostały. Nie było to proste zadanie, ale w końcu się udało. Potem do gąbki florystycznej kolejno wbijałam zebrane suszki. Aby zabezpieczyć roślinki przed ewentualnym gubieniem swoich elementów, hojnie spryskałam je lakierem do włosów. Zamaskowałam gąbkę wysypując na nią ziarenka kawy (także znaleziona w szafie). I koniec końców wyszło tak:

Zamiast 80 złotych kosztowało mnie to kilka złotych...
Moja wersja trawki idealnie wpasowała się we wnękę przy kominku, co wywołało mój uśmiech. Warto było wymyślić coś swojego.
We czwartek mój Brat przyjechał do mnie i wspomógł nas dodatkową parą rąk przy przenoszeniu kamieni. Dołożył ich sporo do oczka...`
...A także wokół wozu...

...Kamienie polne trafiły też na trójkątną rabatkę z lawendą...
Uwielbiam kamienie, wiem, będę się powtarzać.

Trafiły one też na rabatkę przy ogrodzeniu. W zimie, kiedy będzie tutaj łyso, zawsze jakieś kamienne akcenty trochę ją ożywią.

A teraz mała metamorfoza... W małym pokoju na parterze nastąpiły pewne zmiany. Zakupiliśmy łóżko w IKEI oraz regał. Grześ skręcił wszystko w ciągu jednego popołudnia. Pozostał tam czarny stolik, który nijak nie pasował mi do reszty oraz czarna, solidna szafa, zbyt masywna i głęboka na gabaryty tego pokoju... Szafę planujemy przenieść do...kotłowni (po uprzątnięciu drewna w inne miejsce spod ściany), natomiast za stolik zabrałam się ja...
Zakupiłam farbę kredową i przemalowałam stolik na biało,  następnie zabezpieczyłam kilkoma warstwami lakieru do parkietu, który pozostał mi po innych pracach. Tak teraz prezentuje się stolik:



A oto łóżeczko, które jest urocze, posiada pojemniki na pościel, a dodatkowo, gdyby chciały nocować dwie osoby, to całkowicie się ono wysuwa. Dlatego też na wierzchu są aż dwa materace.Zakupiłam też puchaty, mięciutki dywanik, który dodał pokoikowi przytulności.

Dla przypomnienia tak wyglądał pokoik gościnny przedtem:

Pokażę Wam również coś, co zmajstrowałam w tym tygodniu. Wiecie, że podczas wichur złamał nam się orzech. To samo stało się z wierzbą mandżurską na działce Wujka mojego Grzesia. Kocham naturę i często wypatruję w niej potencjałów na drugie życie. Wybrałam kilka gałązek z orzecha oraz wierzby - tych, które miały ciekawe kształty, ocalając je od spalenia w piecu oraz na ognisku. Z zeszłego jeszcze roku miałam ładne, wyszlifowane plasterki ze stempli po budowie.
Gałązki oraz wierzch plasterków pomalowałam białą farbą fasadową. Postanowiłam zostawić boczki plasterków w kolorze naturalnym. Następnie wzięłam wkręty do drewna i wkrętarko-wiertarkę z domku narzędziowego i po wyschnięciu elementów przymocowałam je do siebie. Wyszły takie oto naturalne wieszaczki, każdy inny, każdy wyjątkowy i niepowtarzalny.
Według mnie same w sobie wyglądają ciekawie, jednak jeśli wykorzystamy naszą wyobraźnię i kreatywność, można z nimi zrobić sporo rzeczy. Wystarczy powbijać maleńkie gwoździki (za co wezmę się w przyszłym tygodniu), a następnie nasze gałązki mogą przemienić się w stojaczki na biżuterię, albo dekoracje na każdą okazję - na Boże narodzenie, jeśli zawiesimy na nich małe bombeczki; na Wielkanoc - gdy zawiesimy wydmuszki; na Walentynki - gdy przyzdobimy je serduszkami, lub po prostu na każdy dzień - gdy zawiesimy na nich jakieś pasujące, uniwersalne zawieszki. Takie nic, a tak cieszy:)
   Moim najnowszym zakupem jest latarenka, której już od dawna odmawiałam sobie kupna. Jest droga (159zł), ale przeurocza i daje mi sporo radości, kiedy na nią patrzę. Do środka wstawiłam świece ledowe z Biedronki. Na Boże Narodzenie będzie idealną dekoracją, wystarczy włożyć do niej kilka bombeczek.



Wreszcie także po miesiącu wyczekiwania dotarła do nas zamówiona drewutnia. Grześ zajął się jej składaniem w sobotę. Przykryliśmy ją brązowym gontem. Ah, jakże chętnie wypełniłabym ją zalegającym przed ogrodzeniem drewienkiem, gdybym tylko mogła dźwigać. Tak to będzie ono musiało poczekać na dobrą wolę Grzesia:) Ale przynajmniej kolejna rzecz do przodu. Teraz żeby tylko ten dręczący mnie piasek przenieść... Możecie go zobaczyć na tym zdjęciu po prawej stronie.


Nasza traweczka...zieloniutka i zdrowo rosnąca. Zakupione nasionka okazały się strzałem w dziesiątkę. 

A to domek narzędziowy w  towarzystwie pięknie kwitnącego klematisa. Natura w tym roku naprawdę oszalała... Jest październik, a wciąż kwitnie tak wiele roślin.

Wreszcie udało mi się upolować na ciuszkach narzutkę, którą mogłam przykryć rażące swoim pomarańczem łóżko w pokoju Tadzia. Teraz kolorki są bardziej stonowane i uspokojone.
Z kolei na drzwiach białej szafy zawisły zamówione jakiś czas temu literki. Pierwszą z nich musiałam zamaskować niebieskim motylkiem, ponieważ dotarła do nas połamana niestety.

To chyba na tyle nowości u nas... Nie wiem czy pisałam, ale w oczku pływają już u nas malutkie karasie, sztuk około 10ciu, podarowane nam przez znajomego. Ja natomiast wyhodowałam swojego pierwszego arbuza, który jest naprawdę pyszniutki, ku naszemu zdziwieniu:) Jest satysfakcja.
   Miłego wieczorku Wszystkim, trzymajcie kciuki za nas i Tadzia.