poniedziałek, 31 lipca 2023

14-23 lipiec - wakacje w Augustowie

 Po kilkunastu latach, postanowiliśmy ponownie odwiedzić nasz ukochany Augustów, do którego niejednokrotnie przyjeżdżaliśmy z Grzesiem na wakacje samemu, a jeszcze wcześniej z  Rodziną Grzesia. Mam nadzieję, że Dzieci będą darzyły takim samym sentymentem do tego miejsca, co my. Augustów to już Podlasie, chociaż niektórzy jeszcze wciągają go do Mazur.  

  My jadąc tam mieliśmy przeróżne przygody - w drodze i na miejscu. Nasze 10ciodniowe wakacje mogły się skończyć zanim się zaczęły. Po pierwsze mieliśmy awarię przyczepki, którą ciągnęliśmy motorówkę, by w pełni skorzystać z uroku tamtejszych jezior. Prawe koło zaczęło nam hałasować, więc Grześ zatrzymał się na jakiejś pobocznej drodze na przystanku autobusowym. Obawiał się, że coś jest nie tak z łożyskiem. Smar z o-ringu został wywalony, a śruby miały luz. Od razu zauważył nas taki Marek, który z miejsca spytał, czy potrzebujemy pomocy. Zaparkowaliśmy na parkingu jakiegoś marketu i tam rozpoczęła się godzinna próba ściągania koła, aby zobaczyć na łożysko. Okazało się, że poluzowane śruby się zapiekły i nie szło tego niczym ściągnąć. Ostatecznie się udało, jednak dwie szpilki zostały ułamane, a łożysko jednak było w porządku. To był piątek, godziny wieczorne, więc zostaliśmy zmuszeni do postoju i przeczekania do kolejnego dnia, by dokupić 5 szpilek i nakrętek, co nie było łatwe, bo mamy amerykańską przyczepę i nie ma dla ans części tak od ręki. Na szczęście brat Marka zaraz rano obskoczył 7 miejsc, a ostatecznie znalazł dla nas elementy pasujące do naszej piasty dzięki kolejnemu przechodniowi, który polecił nam konkretny zakład. Mówię sobie, że Pan Bóg zesłał nam trzech aniołów, bez których nie poradzilibyśmy sobie. Strach pomyśleć też, co by było, gdy koło urwało nam się na ekspresówce i Grześ straciłby panowanie nad zestawem...Jestem  niezwykle wdzięczna, że nic złego nam się nie stało. Z Markiem się zaprzyjaźniliśmy i potem jeszcze przyjechał do nas do Augustowa, a my zabraliśmy go na przejażdżkę łódką.

Bruno dosyć dzielnie zniósł tak długą podróż. Chwilami protestował, ale jak już znalazł sobie wygodne miejsce do leżenia, to obserwował otoczenie. 

   Po przyjeździe mielibyśmy kolejną przykrą rzecz. Zaczęliśmy się wodować w Nowej Szekli (kilka kilometrów od naszego kempingu, który nie ma slipu), łódka już była całkiem w wodzie, a Grześ nagle wypadł z kampera i krzyczy, że zapomniał wkręcić korek... Gdyby zorientował się za kilka godzin utopilibyśmy naszego Larsona, bo prawdopodobnie pompa zęzowa nie wydoliłaby z wyrzucaniem wody z zęzy. Wolałabym się nie przekonywać...

Gdy już zwodowaliśmy łódkę, rozbiliśmy się na kempingu, praktycznie był już wieczór.
Kemping (Camp Zatoka) ma kilka różnych zakątków - zarówno miejsce w cieniu - bardziej pod namioty, jak i w słońcu -blisko placu zabaw oraz toalet. Jest bar, gdzie można zjeść tanie, domowe obiadki, są domki do wynajęcia, ale stoją też prywatne przyczepy na dłużej z wydzielonymi małymi ogródkami.
Piękną upalną pogodę mieliśmy przez pierwsze trzy dni, potem pogoda była w kratkę i wykorzystywaliśmy wszystkie okienka pogodowe na pływanie i jazdę na rowerach (zrobiliśmy około 100km w sumie, a jednego dnia prawie 30km).
   Pierwszego dnia pływania na Jeziorze Białym utopiłam mojego iphone 14 pro od Grzesia...Na 13 metrach. Przeżywałam to bardzo pierwszą godzinę, potem uświadomiłam sobie, że to tylko rzecz nabyta, najważniejsze skarby mam wciąż przy sobie i nic im nie jest. Grześ natomiast od razu zamówił mi następny taki telefon, chociaż już ten poprzedni miałam wielkie opory, by posiadać. Generalnie nie jestem zwolenniczką drogich telefonów, jednak faktycznie zależy mi na jakości zdjęć i filmów, ponieważ jest to mój mały konik, bardzo dużo zdjęć wywołuję i wkładam do albumów, gdyż cenię sobie takie pamiątki. Dla mnie sklepy z pamiątkami mogą nie istnieć, bo moimi pamiątkami są zdjęcia i filmy. Później jeszcze jedna przykra rzecz się zdarzyła - w nocy oknem dachowym uciekł nam Bruno. Po godzinie stresu sam wrócił do kampera, a ja obiecałam Panu Bogu, że pójdziemy w poniedziałek na Mszę do Studzienicznej gdyby się znalazł. Więc poszliśmy.
  Zapraszam Was teraz na szybką relację z pobytu.
Cumowaliśmy na Nettcie w różnych miejscach. 
Przeprawialiśmy się przez śluzę, by dostać się do Studzienicznej. Koszt to 16,40 w obie strony. Panowie ręcznie sterują śluzą.
Zabrałam do Augustowa kwiaty z ogrodu. Lilia rozkwitła po 4 dniach i przepięknie wypełniła przedsionek swoim zapachem.
Zosia też lubi zdjęcia:)
Tutaj zacumowaliśmy do pięknego deptaka, gdzie dzieciaki mogły się trochę wyżyć na różnych kulach i huśtawkach.

W szuwarach było bardzo klimatycznie, zacisznie i miło. Tutaj pan na łódce łowi sobie rybki w towarzystwie łabędzia.
Poniżej zachód słońca w naszej marinie przy kempingu Camp Zatoka.

 Na pokładzie dzieci zawsze, ale to zawsze obowiązkowo mają kamizelki ratunkowe. My z Grzesiem mamy swoje na pokładzie, ale nie zakładamy - nie jest to obowiązkiem, by je nosić, trzeba je natomiast mieć na łodzi. Oboje potrafimy pływać, ale gościom, których zabieramy na motorówkę polecamy założyć - tak dla bezpieczeństwa i psychicznego komfortu. Biorąc kogoś do motorówki odpowiadamy za czyjeś życia, woda to nie zabawa.
Brunowi powoli odrastają włosy i chyba przyzwyczaja się do naszego nieco cygańskiego stylu życia:) Dużo się przemieszczamy.

W Nowej Szekli zjedliśmy pyszna pizzę na obiad.
Dzieciaki na kempingu dorwały się do koralików i robiły różne bransoletki oraz naszyjniki. Nawet Bruno otrzymał obrożę.
Czytanie całej trójce jest małym wyzwaniem w niewielkiej przestrzeni kamperowej. Pożyczyliśmy jednak ciekawą książkę z biblioteki i dzieciaki słuchają z zainteresowaniem.

Mój Grześ wyczaił przepiękną, kameralną zatoczkę, gdzie drugiego dnia przyjazdu spędziliśmy tak miło czas. Ja mogłam się opalać na łódce, Zosia siedziała koło mnie i wciągała dryfujących na kole chłopców, chwilę też łowili rybki, jedną nawet udało się złapać. Znaleźliśmy też maleńką zabawkową łódkę.

Zosia ma naturalny talent do pozowania. Jest taka urocza...
Ja kiedyś bardzo nie lubiłam zdjęć, z tysiącem moich kompleksów. Zawsze byłam nieśmiała w podstawówce, a potem trochę jeszcze w liceum. Później zdecydowałam się z tym walczyć, teraz dalej przełamuję niektóre moje granice komfortu i odnajduję przyjemność w robieniu zdjęć nie tylko innym, ale i sobie. Kiedyś będę pewnie z sentymentem do nich wracać, a może i moje dzieci.
Marek, nasz nowy znajomy zrobił nam takie słodkie zdjęcie.
A tu już w trójkę jesteśmy.
Zosieńka stoi tutaj na plaży, na której wraz z Rodziną Grzesia byliśmy niejednokrotnie i mamy z niej różne wspomnienia.
Na tym deptaku także czerpałam radość z karmienia i obserwowania kaczek i łabędzi. 














Dzieci karmiły też łabędzie z łódki.


A tutaj filmik:




Już w domu zrobiłam fotograficzne porównania i bardzo chwyciły mnie one za serce...Jak wiele się zmieniło w naszym życiu. Ciekawe jak nasze życie będzie wyglądać za 10 lat.

Kiedyś marzeniem, które zrealizowaliśmy było przepłynięcie się zwykłą łódką z maleńkim silnikiem dla sternika bez patentu. Teraz oboje mamy patenty motorowodne,  a Grześ zakupił Larsona 180 z silnikiem Volvo Penta 4,3l.

Na tym deptaku karmiłam łabędzie w 2007... a potem w 2023 moje dzieci.

Łódka Cipuszka w 2005 roku była sprawną łódką na wodzie, a już w 2023 stoi na lądzie jako swoista ozdoba.
 W 2005 patrzyliśmy z fascynacją jak inne statki się śluzują, w tym roku sami tego doświadczaliśmy.

I póki co tyle porównań... W domu zanim wyjechaliśmy zebraliśmy cały bób, a było go ponad 3kg. W tym roku odkryłam ekologiczny sposób na mszyce - 05,l wody, 2 łyżki oleju i 2 łyżki płynu do mycia naczyń. Działa!

Bruno jako Czerwony Kapturek :)
A to już Zosia
Kolorowe cukry cieszą oczy w kuchni.
Moja kochana gromadka. Jak dobrze, że ich mam.
Zosia z Brunem. Bruno mężnieje pod jej szorstkimi pieszczotami :D
Moja kochana Laleczka

Miłego dnia kochani!