piątek, 13 września 2019

Zlot Camperteam w Krasiejowie, łapacz snów, cyrk bez zwierząt, eko-proszki.

     Pod koniec sierpnia wybraliśmy się Rodzinką na Zlot Camperteamu do Krasiejowa, gdzie przez trzy dni czerpaliśmy radość z wizyty w Juraparku pełnym dinozaurów i wszelkich atrakcji dla dzieci, a było ich naprawdę wiele. Dodatkowo na terenie parku był też całkiem duży staw kąpielowy z przeczystą wodą. Pogoda się udała, więc woda była w sam raz dla ochłody.
 




Po powrocie pracowałam nad kolejnymi łapaczami snów, tym razem na zamówienie dla dziewczynki:)

Takie słodkie, przyjemne maluszki.
 
Z kolei 8 września wzięłam udział w Masie Krytycznej w ramach strajku klimatycznego. Trzeba było przejechać na rowerze około 26 kilometrów. O godzinie 18 zgromadziliśmy się pod pomnikiem Adama Mickiewicza i stamtąd pod eskortą policji wyruszyliśmy, aby zamanifestować nasz brak zgody na dalsze ignorowanie zagrożenia. Wraz ze mną jechała też moja przyjaciółka Wiola (dziękuję Ci Skarbie,razem było raźniej!). Atmosfera była wspaniała, ludzie do nas machali, a my do nich. Niestety tempo przejazdu było niemal zabójcze i sama zastanawiałam się, czy będąc w 4 miesiącu ciąży dam radę. Ale dałam i jestem z siebie i mojego Maleństwa ogromnie dumna. Wszystko trwało dwie godziny, po czym Grześ przyjechał mnie odebrać. Czuwał pod telefonem, gdyby mi zabrakło sił.

Z okazji Masy Krytycznej zrobiłam sobie taką koszulkę.

Było naprawdę fantastycznie, chętnie bym to powtórzyła. 20 oraz 27 września odbywają się kolejne strajki, jednak wątpię, bym  mogła w nich uczestniczyć, bo 20ego będę szykowała przyszności dla Gości, którzy przybędą na naszą 10tą Rocznicę Ślubu, a 27ego nas po prostu nie będzie, bo szykujemy się na długo wyczekiwany zlot u Sikory koło Lichenia, który prawdopodobnie zakończy nasz sezon caravaningowy (nie licząc 19-20 października, kiedy to kamperem wybieramy się najpierw na Expo Ptak Warsaw (największe targi caravaningowe) oraz wesele w mojej rodzinie.
 To nasza trasa (za wyjątkiem fragmentu z Kazimierzem).

Tadzio, mój dzielny Przedszkolaczek. Uwielbia, kiedy piekę Mu ciasteczka do przedszkola, bo może poczęstować swoich Przedszkolaczków (jak sam mówi). Jest tylko jeden kolega, za którym nie za bardzo przepada, ale to dlatego, że ów gagatek dokucza wszystkim dzieciom odkąd w zeszłym roku Tadzio rozpoczął przygodę z przedszkolem.
 Nikoś żałuje, że nie jest starszy i nie może tak jak Tadzio chodzić do przedszkola. Bardzo tęskni za swoim Braciszkiem, gdy tego nie ma i ciągle pyta "mamusiu, kiedy Tadzio wróci z przedszkola?". Nie dziwię się, że Mu się przykrzy, bo przecież całe 3 miesiące byli razem non stop, a gdy zaczął się wrzesień, każdego dnia trzeba przyzwyczajać się do rozłąki.
   Ostatnio zabrałam Chłopców do Skupu Złomu, bo chciałam im pokazać to miejsce, nauczyć, że surowce takie jak metal mogą być oddane do recyklingu i dalej wykorzystane. Nie wiem ile z tego zrozumieli, jednak na pewno była to dla Nich fajna przygoda. Pracownik składu był niezwykle miły i ucieszył się, że edukuję Synków, bo ludzie teraz nic nie szanują, był nawet jeden pan, który przywiózł plastik nienadający się do recyklingu, pouczony, że takie rzeczy można oddać do PSZOKa, stwierdził "o nie, nie, już wolę to spalić w piecu"... Ręce opadają, naprawdę? Lepiej zatruwać siebie i innych ludzi?
   Nasze puszki częściowo pochodzą z naszego spożycia, ale w większości są to puszki znalezione podczas codziennych spacerów...niestety. Ludzie się nie zmieniają, śmieci jest coraz więcej, a mi krwawi serce. Chłopcom też, szczególnie Tadziowi.
 Nikoś - mój mały Pomocnik prześciga się z Tadziem, kiedy tylko proszę, aby mi coś podali. Ostatnio pomagał mi zbierać malinki. To nic, że czasem były niedojrzałe, ale liczy się chęć pomocy, a tego Mu nie brakuje i oby zawsze tak było! Marzy mi się wspólna praca w ogrodzie z moimi Chłopcami, tak niewiele mi do szczęścia potrzeba, lubię robić coś razem z nimi w ogrodowych przestrzeniach. Szczególnie ten wczesno-jesienny czas jest taki miły, bo tyle jest plonów do zebrania, tyle cudowności do zamknięcia w słoikach, tyle dobroci do wykorzystania przed zimą. Lubię jesień i jej skarby.

Domowej roboty soki oraz dżemy są jak bezcenny prezent, w który ktoś włożył nie tylko zdrowie, ale i serce i swój drogocenny czas. W sklepie nie można tego kupić, w sklepie można być pewnym jedynie wszędobylskiej chemii nawet na surowych warzywach i owocach.

Zgadniecie co to jest? To owoce rajskiej jabłoni- rajskie jabłuszka. Generalnie po raz pierwszy moje drzewko aż tak w tym roku obrodziło. Długo zastanawiałam się co z tego zrobić, ale ostatecznie zdecydowałam się na ocet. Tak więc owoce trafiły do słoika.

Wykorzystałam słoik zakupiony na początku czerwca na targach staroci. Zaczyna mi brakować dużych słoików na ocet:) Bo pomimo iż robi się on praktycznie sam, to jednak potrzeba czasu.



Dla moich Chłopców w porze jesiennej oraz wczesno-wiosennej podaję taki oto specyfik wzmacniający. Jest to syrop z miodu, czosnku, cytryny oraz imbiru. Kolejno zalewane PRAWDZIWYM miodem (nie takim z Biedronki za 19,90, tylko takim zrobionym przez pracowite pszczółki) zostawiam na dobę lub dwie i potem odcedzam. Łyżka rano i wieczorem. Dodatkowo, kiedy mają katar, daję im sok z liścia żyworódki, którą hoduję na parapetach. Działa ona przeciwzapalnie, przeciwwirusowo i przeciwgrzybicznie. Polecam, bo dzięki niej uratowałam Tadzia przed antybiotykiem, którym zawsze kończył się długotrwały katar (od razu przerzucało Mu się na uszy...i zapalenie gotowe).

 Kolejny specyfik będzie już dla dorosłych, bo jest on na bazie octu. Przepis mam od Przyjaciółki,  napój priobiotyczny wzmacniający organizm nazywa się Oxymel.
OXYMEL:
Do słoika dajemy porcję:
-chrzanu w korzeniu (ja szczęśliwie miałam swój, zauważyłam, że gdzieś w ogrodzie mi rośnie, więc wykopałam)
-kurkumy
-papryczki chilli z pestkami
-imbiru (starłam na tarce)
-czosnku (zgniotłam)
natki pietruszki (dałam sporo, bo mam w ogrodzie)
-pokrzywy (uwielbiam ją, jest cudownie zdrowa, o tym potem), najlepiej jeszcze tej majowej, ja mam zapasy na zimę
-nieco rozmarynu (nie miałam dużo)
-cytryny (w plasterkach, ale skórka sparzona oczywiście)
-troszkę szałwii (jest dobra na gardło, dałabym tymianku, gdybym miała, ale coś w tym roku nie chciał u mnie rosnąć)
-goździków, melisy
Wszystko zalałam domowej roboty octem jabłkowym, bo taki najlepszy i najzdrowszy. Oprócz wymienionych rzeczy można do tego dodać wrotycz (ja niestety znalazłam jedynie nawłoć, więc nie dawałam, a nie miałam czasu wyjść na dłuższy spacer), piołun (nie miałam), kurdybanek, owoce dzikiej róży (jeszcze na nią za wcześnie niestety:(), jarzębiny (nie mam, a marzy mi się! Wkrótce będę zamawiać, potem można z niej cuda robić, czy to do dekoracji, czy dla zdrowia), rokitnika (też zamawiam, ale tutaj trzeba wiedzieć, że aby cieszyć się owocami należy zakupić egzemplarz męski oraz żeński, bo nie jest to roślina dwupienna).
To wszystko zamykamy i czekamy 4 tygodnie, więc trochę długo, najlepiej zrobić go w większych ilościach, by był pod ręką kiedy potrzebujemy. Potem odcedzamy i dosładzamy znów PRAWDZIWYM miodem. Kochani, nie ma co oszczędzać na  miodzie, on musi być drogi, taki od pszczółek, wiecie ile to pracy? Jeśli zależy Wam na właściwościach zdrowotnych, to kupujcie tylko te prawdziwe miody. Natomiast jeśli potrzebujecie upiec pierniczki, to wiadomo - wtedy można pozwolić sobie na oszczędność i dać sztucznego miodu, który jest dwa razy tańszy.

    
 Korzystając z tego, że mojego Męża nie ma teraz pięć dni, wieczory spędzam na czytaniu książki. Jest mi łatwiej się skupić, bo nie idzie telewizor, a dzieciaki śpią słodko w swoich łóżeczkach:) Zwykle czytam jakieś sensacje lub kryminały, teraz jednak zaczytałam się w sielskiej powieści, pachnącej łąkami, ziołami i takim prozaicznym życiem.
   Wracając jeszcze na chwilę do pokrzywy...Kuruję się nią razem z kurdybankiem, czosnkiem i miodem oraz żyworódką. I powiem Wam - działa.
   Dziś natomiast dorwałam się do winogron, stwierdziwszy, że czas najwyższy nastawić także ocet winny.

 Mówiłam już, że brakuje mi wielkich słoików? No więc tutaj akurat wykorzystałam nieużywane jeszcze szklane wazony. Winogron nie obierałam, bo naprawdę nie ma takiej potrzeby, jest to strata cennego czasu, który w tym wypadku wykorzystałam na koszenie trawnika, aby Mąż nie musiał się już tym martwić po powrocie (i tak dalej trwa praca nad moim wymarzonym murkowym kącikiem:) )
   Aha, ocet z winogron robi się nieco dłużej niż z jabłek. 
 Ostatnio zdecydowałam się zrobić domowy smalec z cebulką, boczkiem i jabłkiem.  Osobiście nie jadam takich rzeczy, ale chciałam się nauczyć i zrobić dla członków rodziny oraz dla przyjaciół, którzy lubią.


W końcu też zabrałam się do produkcji ekologicznych proszków do pralki oraz zmywarki. Problemem dla mnie był dostęp do środków takich jak soda oczyszczona, soda kalcynowana itd w większych ilościach, bo przecież chodzi też o to, by nie kupować zbyt dużo plastiku, im opakowanie większe, tym ekologiczniej. Jeśli chcecie także zrobić sobie takie proszki, mogę wam to ułatwić.  Płatki mydlane i olejek eteryczny kupiłam tutaj :SmA-Vivio-Pl. Natomiast sodę oczyszczoną, sodę kalcynowaną, boraks oraz kwasek cytrynowy kupiłam tutaj: Aneva_pl
Oba proszki już przetestowałam, sprawdziły się! I mogę je z czystym sumieniem polecić. One nie tylko taniej Was wyjdą, ale i Wasze zdrowie na tym zyska - wyobraźcie sobie, że wreszcie ani Wy, ani Wasze dzieci nie założą już więcej ubrań z resztkami chemii pozostałej po praniu. Skóra odżyje, zmieni się jakość organizmu, robiono nawet badania na grupie ludzi, którym po kilku miesiącach używania jedynie proszków bez chemii poprawiły się wyniki krwi, a ich odporność wzrosła.
   To teraz przepisy:)
Proszek do prania:
-1 szkl. naturalnych płatków mydlanych
-1 szkl. boraksu
-1 szkl. sody oczyszczonej
-1/2 szkl. kwasku cytrynowego
-15 kropel olejku eterycznego brzoskwiniowego lub innego, który lubicie
2 łyżki stołowe proszku na pranie
Z tych proporcji wychodzi około 56 porcji
Proszek do zmywarki
-1 szkl. boraksu
-1 szkl. sody kalcynowanej
-1/2 szkl. soli kuchennej
-1/2 szkl. kwasu cytrynowego
-10 kropli olejku cytrynowego
1 łyżka czubata na zmywanie
Z tych proporcji wychodzi 96 porcji.
Spróbujcie!




We czwartek, 12 września narysowałam transparenty i wraz z niepołomicką grupą pojechaliśmy strajkować pod cyrk. Chodzi o to, by w końcu ludzie mieli świadomość tego, jak potwornie traktowane są cyrkowe zwierzęta, aby nauczyć je wykonywać sztuczki i w jakich strasznych warunkach żyją. Ile to stresu i cierpienia. Kiedy byłam mała sama dwa razy może byłam w cyrku, jednak wtedy świadomość była znikoma, nie było dostępu do informacji o tym co się dzieje z tymi biednymi zwierzakami.
 Spotkaliśmy się z wielkim chamstwem ze strony pracownika cyrku, który zabarykadował wejście i zepchnął nas niemal na krajową drogę, co było całkowicie bezprawne. Naraził nas na niebezpieczeństwo, a dodatkowo obrażał i był nieprzyjemny. Podejrzewamy, że nie był trzeźwy, o czym świadczyły czerwony nos i policzki oraz dziwny chód. Był niemal fizycznie agresywny i żałuję, że nie było z nami policji, bo wtedy na pewno w ten sposób by się nie zachowywał.
   Przykra też była reakcja rodziców ciągnących nieświadome niczego dzieciaczki do tego miejsca. Większość z nich śmiała się ironicznie, jeden pan nawet spytał koleżanki, czy nie ma w domu psa (kompletnie oderwane od rzeczywistości pytanie).

   Jednak warto było iść i stanąć w obronie tych, którzy głosu nie mają. W drodze powrotnej Tadzio powiedział mi: "Mamusiu, pójdziemy do innego cyrku, gdzie nie ma cierpiących zwierząt". Myślałam, że serce mi pęknie, On tak wiele rozumie.


A co do mojego brzuszka <3... Mieliśmy pierwsze badanie prenatalne, które zakończyło się przynoszącymi ulgę wiadomościami - wszystko jest w najlepszym porządku i jest większa szansa na dziewczynkę (patrząc na kość ogonową i jej nachylenie).



A to jest obrazek, który dla mnie symbolizuje ideał matki... Tak wiele przekazu w jednym zdjęciu...



I na koniec ostatnia rzecz. Ostatnio lubuję się w handlu wymiennym:) Np. wystawiam sadzonki z mojego ogródka za produkty spożywcze (typu cukier, mleko, jabłka i inne), a ostatnio także za pampersy, których niestety wciąż używam dla Nikosia. Nic na to nie poradzę, że mój dwuletni Synek po prostu nie jest gotowy na odpieluchowanie się. Próbowaliśmy dwa miesiące, potem się poddałam, bo był to okres wielkiej frustracji i mnóstwa negatywnej energii. Ale nie o tym chciałam pisać:) Zdaje się, że mogłabym żyć w zamierzchłych czasach i żyć owocami roli, hodować własne zwierzęta i cieszyć się plonami pracy, by potem to co mogę wykorzystać dla siebie i Rodziny, a resztę wymienić na inne towary, których wytworzyć nie mogę:) Podoba mi się taka wizja, bo bardzo lubię pracę przy roślinach i ze zwierzętami. Czasem marzy mi się wyjazd na taką prawdziwą wieś, pachnącą prawdziwym krowim mlekiem, ziołami, naturalnymi nawozami (tak tak, kupkami!), taką gdzie pracę zaczyna się o świcie i kończy z zachodem słońca. Chyba jestem dziwna, co?