niedziela, 1 listopada 2015

No i mamy listopad...A ja siedzę jak na szpilkach!

  Witajcie kochani. Cały czas zastanawiam się który z moich postów będzie ostatni przed tym wielkim, oczekiwanym Dniem narodzin Tadzia... Każda godzina wypełnia moje myśli Synkiem, który siedzi sobie pod moim serduszkiem, nie zawsze do końca cierpliwie:) Ale Jego ruchy choć często bolesne są rozkosznym uczuciem. Będzie mi tego wkrótce pewnie brakować. Czego nie będzie mi brakować to bólu kręgosłupa, zgagi, problemów z oddychaniem, paraliżującego bólu w biodrach który kiedyś mnie nawiedzał przez miesiąc i tego poczucia ociężałości oraz twardości brzuszka, szczególnie wieczorami. Ale coś za coś!:)
  Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć, bo trochę się tego uzbierało... Może od ciasteczek, które mój Grzesiaczek sobie zażyczył pewnego dnia. Są to proste, domowe ciasteczka z kruchego ciasta. Bardzo proste do zrobienia, chociaż trzeba poświęcić trochę czasu. Zrobiłam ich dużo, w różnych wersjach - z posypką, dżemem i kokosem. Same też smakują wyśmienicie. Przypominają mi trochę czasy Świąt Bożego Narodzenia (chociaż z Mamą nigdy takich nie piekłyśmy) i oczami wyobraźni już mogę sobie wyobrazić podrośniętego Tadzia pichcącego ze mną w kuchni i dekorującego ciasteczka...
Przy okazji powtórnego pieczenia ciasteczek pokusiłam się o różyczki z jabłek:
Pokazywałam Wam kule, które zrobiłam oraz białe stojaczki wykonane z tego, co znalazłam w ogrodzie. Teraz wrzucę kilka fotek odnośnie tego jak wykorzystałam oba elementy w różnych miejscach domku. Zaczęłam od dolnej łazienki, w której czegoś mi brakowało. Wyszło tak:
Na białym stojaczki zawiesiłam też wykonane z masy solnej ozdoby (o tym za chwilę).
W lustrze odbijają się pozostałe dekoracje.
A to już parapet w naszej sypialni. Po prostu położyłam tam luźno trzy kule.


Na parapecie w klatce schodowej również znalazły się wspomniane kule i stojaczki.

Zielony pokoik gościnny także je pozyskał.

Poniżej świecznik, któremu nadałam drugie życie, malując go na biało i wykorzystując jako stojaczek na kule w pokoju gościnnym.



Teraz pokażę Wam coś słodkiego:) Małe łosie z kawałka materiały i malutkich gałązek jabłoni. Najtrudniejsze w tym wszystkim było znalezienie odpowiednich rogów łosia:) Jak macie dzieciaki, jabłoń w pobliżu i chwilę czasu oraz ochoty, to możecie takie zrobić. Ja użyłam kleju na gorąco aby skleić elementy, dodatkowo wzmocniłam łączenie rogów taśmą klejącą. I gotowe.


Kołyska od Cioci Wioli doczekała się ochraniacza, który zakupiłam na placu targowym za jakieś 5 zł... Jak zwykle - mała rzecz, a tak cieszy:) Ochraniacz wyprany i wysuszony.

Tego uroczego misiaka firmy Mamas&Papas również kupiłam na ciuszkach, za 15 złotych. Zawiesiłam na nim maskotki, które wcześniej zakupiłam z karuzelą.

W oko wpadła mi również firanka woalowa z naszytymi na niej kolorowymi listkami. Koszt 5 zł:) Uwielbiam takie zakupy.

No i wspomniana już masa solna... Ostatnio dużo się nią bawiłam, sprawia mi to ogromną przyjemność. Trzeba mieć dużo cierpliwości i wytrwałości, ale zabawa jest świetna. Przynajmniej dla mnie:) Na masę solną potrzebujecie 2 szkl soli, 2 szkl mąki tortowej oraz szklankę wody. I po prostu wyrabiacie ciasto, formujecie co chciecie, następnie wypiekacie w piekarniku. Ja zwykle piekę w temp około 140-150 stopni przez 1,5 godziny. Potem czekam aż wystygnie i pokrywam farbą.

Zrobiłam na przykład takie wianuszki... Noszę się z zamiarem zrobienia jeszcze jednego, ale szarego z białymi gwiazdkami...



Teraz czas na małe metamorfozy, których się podjęłam. Dwa lata temu zrobiłam różne koszyczki z wikliny papierowej. Malowałam je wtedy na brązowo, bo takie mi się podobały. Teraz jednak styl w naszym domku jest inny i nie pasują one do wnętrza, dlatego pochowane były gdzieś w szafie.   
   W końcu patrząc na nie zaczęłam się zastanawiać, czy nie da się ich jakoś odmienić, aby znowu wykorzystać. I wpadłam na pomysł jak mogę spróbować to zrobić. Kupiłam biały lakier w sprayu, wykorzystałam emblematy z masy solnej, trochę pokombinowałam i udało się zmienić wygląd tych rzeczy. Na pierwszy ogień poszedł okrągły koszyk z przykrywką. Pomalowałam go na biało, okleiłam taśmą jutową zamówioną na Allegro, a następnie ozdobiłam serduszkami z masy solnej na które nakleiłam fragment wstążki w kropki. Efekt mnie zaskoczył, to nie ten sam koszyk:)



 Następnie zabrałam się za kolejny koszyczek - ten po lewej na zdjęciu, które dawno temu zrobiłam jeszcze w naszym starym lokum u Teściów. Koszyk niby jasny, ale kolorystycznie nigdy nie mogłam go wpasować... Tak więc w ruch poszedł lakier i ten sam zabieg, jednak tutaj jaśniejsza taśma jutowa i inny odcień tasiemki.

 I tak koszyk prezentuje się na regale... Już nie siedzi zawstydzony w szafie:)
Potem zajęłam się małymi wazonikami, które kiedy kupiłam w IKEI, ozdobiłam wikliną papierową i pomalowałam na... brązowo. Teraz wazoniki po małej metamorfozie wyglądają tak:

I jako ostatni poszedł kosz z prawdziwej wikliny, który zakupiłam w sklepie z likwidowaną ekspozycją, więc był nieco tańszy. Wyglądał przeciętnie - jak to wiklinowy kosz o neutralnym kolorze jasnego brązu. Kupując go wiedziałam już, że przemaluję go na biało. I znowu wykorzystałam masę solną oraz taśmę jutową. Takim sposobem Wy też możecie odmienić swoje przedmioty, które nie są już dla Was interesujące, a których nie chcecie wyrzucać, bo jednak szkoda... Ja lubię wykorzystywać to, co mam akurat w domu, pod ręką. Dlatego zanim pozbędę się jakiegoś ciuszka, to najpierw patrzę na niego pod kątem materiału - czy nie mogę go użyć w przyszłości do czegoś innego. Często przydają się też guziki, jak w przypadku moich dzianinowych poduszek.

I na koniec moja duma - cotton balls, które zrobiłam. Przez internet zamówiłam światełka ledowe, te akurat są na baterie, więc o gniazdka nie trzeba się martwić, można je umieścić wszędzie... Najdroższym zakupem był kordonek, bo na 20 kul potrzebowałam 4 kordonków po około 50 gr, a każdy z nich kosztował mnie niestety koło 7 złotych. Do tego klej wikol (2 zł), a światełka kosztowały 5zł. Robiłam je dwa dni, ponieważ na drugi dzień okazało się, że biały kordonek nie jest dostatecznie sztywny i musiałam zaaplikować kolejną warstwę kleju. Mocując światełka wspomagałam się klejem na gorąco.  I tak to mniej więcej wygląda:

 


 Hurtowo zamówiłam jeszcze 4 łańcuchy ledów po 20 światełek, więc jak uda mi się zdobyć taniej kordonek lub włóczkę w odpowiednich, ciekawych kolorach, to zabiorę się za kolejne cotton balls:)
  Chciałam podziękować też Cioci Basi za przepiękne ubranka! Wielka buźka dla Ciebie:*
  Tyle na dzisiaj kochani, miłego tygodnia.
 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz