czwartek, 9 lipca 2020

Gradobicie 29.06 oraz kemping w Chańczy

To był intensywny tydzień...  Jeszcze 29 czerwca do południa, mój ogród wyglądał tak: 
 Warzywnik pełen rosnących kapust, nagietków, nasturcji, pietruszki natki, pomidorków, rukoli, pięknych pełnych maków oraz groszku zielonego. Były też dwa małe krzaczki papryki (niestety od dwóch miesięcy tak samo małe).
 W warzywniku chyba więcej kwiatów niż warzyw - były nawet łubiny.
 Po prostu zostawiam sporo samosiejek tam, gdzie się wysiały. Lubię spontaniczność mojego ogrodu.
 Tak bardzo cieszyłam się też na myśl, że w tym roku mój mały krzaczek agrestu ma stosunkowo sporo owoców. Agrest zawsze kojarzył mi się z moją Babcią Jadzią i z dzieciństwem. To taki smak lata, jaki pamiętam. Na placu i w sklepach ciężko jest kupić agrest, a ten krzaczek rozmnożyła dla mnie właśnie Babcia Jadzia. Tak bardzo się cieszyłam, że w tym roku dane mi będzie skosztować tych cudownych owoców... Niestety natura jest nieprzewidywalna...
 Powyżej kwiaty wiesiołka. Zaoferowałam koleżankom, że mogę się nim podzielić, tak jak i nasionami pięknego czerwonego maku. Po czym przyszła nawałnica z gradem, trwała zaledwie 20 minut, myślałam, że potłucze mi szyby w oknach... a z ogrodu zostało to:
 
Tu powyżej kiedyś był warzywnik.... :(
Poniżej: Hortensja miała już piękne pąki kwiatowe zawiązane...W tym roku kwiatów raczej nie zobaczę...
 Stara część ogrodu cała w liściach, gradzie i owocach jabłonek :( Coś koszmarnego...
 Serce pęka...Tyle owoców jabłoni na trawie... Strąciło też owoce porzeczki, świdośliwy, borówek amerykańskich...i mojego ukochanego agrestu ;(((
 Mam więcej zdjęć z ogrodu nędzy i rozpaczy, ale Wam podaruję...
Kolejne dni spędziłam na porządkowaniu..Zaczęłam od grabienia liści i jabłek. Chłopcy nieco pomogli. Razem stworzyliśmy jakieś kilkanaście kupek...
Resztę ogrodu do tej pory porządkuję. Niestety teraz wygląda to na stadium wczesnej wiosny. Potrwa, zanim byliny odbiją, a krzewy rozwiną nowe listki... Ale najważniejsze, że nasz dom jest cały, samochody także, a my byliśmy pod dachem bezpieczni, a nie na przykład na spacerku, bo bryłki gradu osiągały jakieś 3cm i wiele domów potraciło dachy - było z nich totalne sito.
   Z Zosią cieszymy się sobą, w końcu w moim macierzyństwie mam więcej czasu, bo przestałam korzystać z laktatora, Zosia jest już na mleku modyfikowanym, niestety problemy zdrowotne totalnie mnie wykończyły i musiałam zrezygnować z karmienia Jej moim mleczkiem. Bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu, jednak czasem marzenia weryfikuje rzeczywistość. Zosieńka karmiona była  moim mleczkiem do 4 miesiąca (które skończyła 5ego lipca). Teraz czekam aż będzie miała 6 miesięcy, by powoli wprowadzać pokarmy stałe. 
Czasem wciąż nie mogę uwierzyć jaką wspaniałą gromadkę mam.
 Tutaj Nikoś jest nieco obrażony, bo to On chciał trzymać Zosieńkę.

Z Chłopcami uczymy się jeździć na rowerkach bez kółek bocznych. Być może w tym roku uda nam się je całkiem odczepić. Niestety kiedy jestem sama ciężko mi jest uczyć Chłopców jazdy, kiedy mała Zosia wciąż w gondoli i wymaga mojej uwagi.

Zosia jest bardzo pogodnym dzieckiem, wdała się w swoich Braci, Oni także ciągle się uśmiechali i nie płakali bez powodu.
 Któregoś dnia pojechaliśmy na pobliskie lotnisko, by Chłopcy mogli zasiąść za sterami małego samolotu, który pilotowany był przez kolegę Grzesia.

Chłopcy chętnie zaprzyjaźniają się z różnymi zwierzętami. Poniżej rasowe kurki zakupione przez ich Wujka.

A ostatni weekend spędziliśmy w Chańczy nad zalewem. Nasi znajomi polecili nam piękny pół-dziki kemping, na którym mogliśmy zaparkować przy samej wodzie.
A teraz będzie apel do palaczy...

    Zaparkowaliśmy przy samej plaży, budziliśmy się z widokiem na jezioro. Jednak zanim dane nam było prawdziwie cieszyć się miejscem, przez pół godziny oczyszczałam teren z butelek, puszek, różnych dziwnych rzeczy oraz...petów. Proszę, zrozumcie, że wyrzucanie pozostałości po papierosach nie jest w porządku, to taki sam śmieć jak każdy inny i wcale tak szybko się nie rozkłada (potrzebuje aż 5ciu lat, a w ciągu tego czasu uwalnia do ziemi szkodliwe dla małych stworzeń substancje). Nieraz czuję się bezsilna widząc piękne miejsca zaśmiecone właśnie petami. Sama nie palę, ale gdybym to robiła, nosiłabym cokolwiek ze sobą, aby móc schować tam pety. Jestem nauczona szanowania cudzej własności, szanowania drugiego człowieka i szanowania naszego otoczenia. Dlatego w głowie mi się nie mieści jak można zaśmiecać cokolwiek, a już szczególnie piękne miejsca, którymi ludzie chcą się cieszyć i w nich odpoczywać....

    Dwa dni po moim sprzątaniu nadeszła niedziela, a wraz z nią tłum ludzi wbił na plażę. Zrobiło się tak ciasno, że ciężko było znaleźć miejsce, dlatego wielka rodzina rozbiła się ze swoimi parawanami zaledwie metr od nas. Mi to nie przeszkadzało, teren jest dla wszystkich. Natomiast to co potem się stało owszem - już mi przeszkadzało. Wyobraźcie sobie, że sympatycznie wyglądająca babcia nagle wyciąga papierosika i zapala go w towarzystwie swoich dorosłych już dzieci oraz małych wnuków. Ok, już czuję co będzie. I owszem, nastąpiło coś, czego się spodziewałam, aczkolwiek sądziłam, że pani będzie się chociaż z tym czaić, patrzyć czy ktoś inny nie zerka, ale nie... Tam gdzie stała, tam rzuciła na trawkę którą dwa dni temu sprzątałam, wgniotła butem i zadowolona. Wychyliłam się z kampera i powiedziałam: "przepraszam bardzo!" Pani nie usłyszała, więc tym razem krzyknęłam głośniej, zwracając na siebie uwagę nie tylko wspomnianej pani, ale najbliższego otoczenia: "Przepraszam panią bardzo! To nie jest śmietnik, jak pani - kobiecie nie jest wstyd?" Pani zreflektowała się, przeprosiła i potem wrzucała już pety do plastikowej butelki z wodą. Da się? Oczywiście, że się da. Szkoda tylko, że przez wiele lat dawała własnie taki przykład swoim dzieciom i wnukom.
    Piszę o tym, bo myślę, że trzeba o tym mówić. Zacznijmy w końcu brać odpowiedzialność za syf, który zostawiamy. Gdyby każdy brał ze sobą choćby jednego śmiecia zostawionego przez innych lub takiego, który został wywiany przez wiatr, to nasz świat byłby przyjemniejszy do życia. A jeśli nie potrafimy tego zrobić, to chociaż zostawiajmy porządek po sobie...błagam Was.


  Ufff...dobrze, musiałam to z siebie wyrzucić. Robię co mogę, by wychować moje Dzieci w poszanowaniu dla natury i drugiego człowieka i w głowie mi się po prostu nie mieści, że można inaczej...
    Pierwszego dnia tak romantycznie mieliśmy - dzieci w kamperze słodko śpią, a my sączymy prosecco patrząc na zachód słońca i słuchając delikatnych dźwięków wody.
   A poniżej widok z okna kuchennego. 

 Woda to jedno z największych niebezpieczeństw dla dzieci. Dlatego cały czas przynajmniej jedno z nas czuwało nad ich bezpieczeństwem.

A Zosieńka? To maleńki Aniołek z nieba. Wszystko obserwuje, wszystkim zaciekawiona, dużo śpi i daje Rodzicom pospać w nocy.
Tak wyglądała nasza miejscówka, zanim za dwa dni przyjechała jakaś setka ludzi....



Widok z góry. Polska jest taka piękna <3




Miłego dnia kochani, tyle na dzisiaj.

3 komentarze:

  1. Z zachwytem oglądałam zdjęcia Twojego ogrodu, uwielbiam taki naturalny busz...a po chwili dosłownie jak uderzenie, widok tego zniszczenia... przyroda jest nieprzewidywalna, ale jestem pewna, że ogród za jakiś czas znów będzie bujny, dorodny i piękny <3 Natura wszystko naprawi.
    Cudna jest ta Wasza gromadka, dzieciaczki jak malowane i zawsze zachwycam się widząc, jak razem, rodzinnie, spędzacie czas:)
    Ściskam serdecznie, Agness:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta pogoda jest coraz bardziej nieprzewidywalna. U nas dzisiaj cały dzień leje jak z cebra i grzmi. A w planach miałam odwiedzenie ogrodu biblijnego w Chorzowie.
    Cieszę się, że wypad do Chańczy się udał.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  3. Ogromnie mi żal Waszego ogrodu, tyle pracy, tyle serca...i wystarczy kilka chwil. Jesteśmy bezsilni wobec przyrody!
    Szczęście, że dom nie ucierpiał. Wspaniałe są Wasze Dzieciaki, śliczne i zdrowe i to jest najważniejsze.

    OdpowiedzUsuń