niedziela, 11 października 2015

Mebelki, kamienie, drewutnia - czyli kolejne małe zmiany.

   Kolejny weekend dobiega końca! To niesamowite jak ten czas przecieka przez palce nie wiadomo nawet kiedy... 36 tydzień ciąży, Tadzio wierci się i rozpycha już bardziej boleśnie, brzusio ciąży mi coraz więcej i z utęsknieniem wyczekuję terminu rozwiązania... Chciałabym już przytulić moje Maleństwo.
   Ale póki co wróćmy na ziemię:) Znowu sporo się u nas podziało, pomimo moich fizycznych ograniczeń staram się wciąż być aktywna na tyle, ile mogę. Przez dwa tygodnie pracowałam nad jedną dekoracją. Po prawej stronie kominka mamy taką wnękę, gdzie zawiesiłam zdjęcia z naszej brzuszkowej sesji, a pod nią znajduje się niezbyt estetyczna dziura, której domagał się kominiarz podczas podpisywania odbioru wentylacji. Chciałam ją czymś zakryć. W IKEI znaleźliśmy idealnie pasującą tam trawkę, z tzw serii fejka. Wymiary idealne, ale jak popatrzyłam na cenę, to myślałam, że padnę. Czemu to takie drogie??? Prawie 80 złotych za sztuczną trawkę....kawałek plastiku... Stwierdziłam, że jednak szkoda mi wydawać taką kwotę na tego typu rzecz i postanowiłam stworzyć coś innego, co spełniłoby podobną funkcję. Gdzieś w szafie znalazłam stary pojemnik zakupiony kiedyś w IKEI, który teraz leżał nieużywany. Zakupiłam po promocji nieco zużytą gąbkę florystyczną (2zł!), a potem przeszłam się po ogrodzie. Wybrałam dwa rodzaje trawki (rozplenica japońska oraz coś dziko rosnącego), które miały już piękne kłosy oraz na wpół-zaschniętą jeżówkę. Cały proces trwał dosyć długo, ponieważ problem był z jeżówką. Jak tylko pozbyłam się listków oraz resztek płatków, musiałam ją porządnie dosuszyć, a następnie pozbyć się nasionek, które w niej zostały. Nie było to proste zadanie, ale w końcu się udało. Potem do gąbki florystycznej kolejno wbijałam zebrane suszki. Aby zabezpieczyć roślinki przed ewentualnym gubieniem swoich elementów, hojnie spryskałam je lakierem do włosów. Zamaskowałam gąbkę wysypując na nią ziarenka kawy (także znaleziona w szafie). I koniec końców wyszło tak:

Zamiast 80 złotych kosztowało mnie to kilka złotych...
Moja wersja trawki idealnie wpasowała się we wnękę przy kominku, co wywołało mój uśmiech. Warto było wymyślić coś swojego.
We czwartek mój Brat przyjechał do mnie i wspomógł nas dodatkową parą rąk przy przenoszeniu kamieni. Dołożył ich sporo do oczka...`
...A także wokół wozu...

...Kamienie polne trafiły też na trójkątną rabatkę z lawendą...
Uwielbiam kamienie, wiem, będę się powtarzać.

Trafiły one też na rabatkę przy ogrodzeniu. W zimie, kiedy będzie tutaj łyso, zawsze jakieś kamienne akcenty trochę ją ożywią.

A teraz mała metamorfoza... W małym pokoju na parterze nastąpiły pewne zmiany. Zakupiliśmy łóżko w IKEI oraz regał. Grześ skręcił wszystko w ciągu jednego popołudnia. Pozostał tam czarny stolik, który nijak nie pasował mi do reszty oraz czarna, solidna szafa, zbyt masywna i głęboka na gabaryty tego pokoju... Szafę planujemy przenieść do...kotłowni (po uprzątnięciu drewna w inne miejsce spod ściany), natomiast za stolik zabrałam się ja...
Zakupiłam farbę kredową i przemalowałam stolik na biało,  następnie zabezpieczyłam kilkoma warstwami lakieru do parkietu, który pozostał mi po innych pracach. Tak teraz prezentuje się stolik:



A oto łóżeczko, które jest urocze, posiada pojemniki na pościel, a dodatkowo, gdyby chciały nocować dwie osoby, to całkowicie się ono wysuwa. Dlatego też na wierzchu są aż dwa materace.Zakupiłam też puchaty, mięciutki dywanik, który dodał pokoikowi przytulności.

Dla przypomnienia tak wyglądał pokoik gościnny przedtem:

Pokażę Wam również coś, co zmajstrowałam w tym tygodniu. Wiecie, że podczas wichur złamał nam się orzech. To samo stało się z wierzbą mandżurską na działce Wujka mojego Grzesia. Kocham naturę i często wypatruję w niej potencjałów na drugie życie. Wybrałam kilka gałązek z orzecha oraz wierzby - tych, które miały ciekawe kształty, ocalając je od spalenia w piecu oraz na ognisku. Z zeszłego jeszcze roku miałam ładne, wyszlifowane plasterki ze stempli po budowie.
Gałązki oraz wierzch plasterków pomalowałam białą farbą fasadową. Postanowiłam zostawić boczki plasterków w kolorze naturalnym. Następnie wzięłam wkręty do drewna i wkrętarko-wiertarkę z domku narzędziowego i po wyschnięciu elementów przymocowałam je do siebie. Wyszły takie oto naturalne wieszaczki, każdy inny, każdy wyjątkowy i niepowtarzalny.
Według mnie same w sobie wyglądają ciekawie, jednak jeśli wykorzystamy naszą wyobraźnię i kreatywność, można z nimi zrobić sporo rzeczy. Wystarczy powbijać maleńkie gwoździki (za co wezmę się w przyszłym tygodniu), a następnie nasze gałązki mogą przemienić się w stojaczki na biżuterię, albo dekoracje na każdą okazję - na Boże narodzenie, jeśli zawiesimy na nich małe bombeczki; na Wielkanoc - gdy zawiesimy wydmuszki; na Walentynki - gdy przyzdobimy je serduszkami, lub po prostu na każdy dzień - gdy zawiesimy na nich jakieś pasujące, uniwersalne zawieszki. Takie nic, a tak cieszy:)
   Moim najnowszym zakupem jest latarenka, której już od dawna odmawiałam sobie kupna. Jest droga (159zł), ale przeurocza i daje mi sporo radości, kiedy na nią patrzę. Do środka wstawiłam świece ledowe z Biedronki. Na Boże Narodzenie będzie idealną dekoracją, wystarczy włożyć do niej kilka bombeczek.



Wreszcie także po miesiącu wyczekiwania dotarła do nas zamówiona drewutnia. Grześ zajął się jej składaniem w sobotę. Przykryliśmy ją brązowym gontem. Ah, jakże chętnie wypełniłabym ją zalegającym przed ogrodzeniem drewienkiem, gdybym tylko mogła dźwigać. Tak to będzie ono musiało poczekać na dobrą wolę Grzesia:) Ale przynajmniej kolejna rzecz do przodu. Teraz żeby tylko ten dręczący mnie piasek przenieść... Możecie go zobaczyć na tym zdjęciu po prawej stronie.


Nasza traweczka...zieloniutka i zdrowo rosnąca. Zakupione nasionka okazały się strzałem w dziesiątkę. 

A to domek narzędziowy w  towarzystwie pięknie kwitnącego klematisa. Natura w tym roku naprawdę oszalała... Jest październik, a wciąż kwitnie tak wiele roślin.

Wreszcie udało mi się upolować na ciuszkach narzutkę, którą mogłam przykryć rażące swoim pomarańczem łóżko w pokoju Tadzia. Teraz kolorki są bardziej stonowane i uspokojone.
Z kolei na drzwiach białej szafy zawisły zamówione jakiś czas temu literki. Pierwszą z nich musiałam zamaskować niebieskim motylkiem, ponieważ dotarła do nas połamana niestety.

To chyba na tyle nowości u nas... Nie wiem czy pisałam, ale w oczku pływają już u nas malutkie karasie, sztuk około 10ciu, podarowane nam przez znajomego. Ja natomiast wyhodowałam swojego pierwszego arbuza, który jest naprawdę pyszniutki, ku naszemu zdziwieniu:) Jest satysfakcja.
   Miłego wieczorku Wszystkim, trzymajcie kciuki za nas i Tadzia.

3 komentarze: