Bardzo trudno mi pisać ten post... Stefana, naszej kochanej sroczki już z nami nie ma. Pewnego ranka z niewiadomego powodu zastaliśmy Stefanka martwego... Nie mogłam dojść do siebie i chociaż minął już tydzień, dalej mam łzy w oczach, gdy o nim myślę, a gdy patrzę na zdjęcia z nim, to krwawi mi serce. Był taki kochany, taki mądry i taki już do nas przywiązany... Apetyt miał wielki, ciągle otwierał dziobek i biegał za mną machając skrzydłami. Wyglądał na zdrowego i pełnego energii...
A tu.... :( ;(
Chłopcy go uwielbiali. A on chętnie siedział im na dłoniach. Dawał się nosić, głaskać i przytulać. Jednak dbałam o to, by z tej całej miłości do niego za bardzo go nie ściskali.
Chcę wierzyć, że przez swoje króciutkie życie był u nas szczęśliwy...Chcę wierzyć, że nie cierpiał kiedy odchodził. I chcę wierzyć, że istnieje niebo dla zwierzątek.
Wydarzenie ze Stefanem dało mi wiele do myślenia. Z pozoru zdrowa i pełna energii istota już kolejnego dnia może z nami nie być... Nie chcę przenosić tych rozmyślań na moich najbliższych, jednak i do tego to się sprowadza...Bo przecież nikt nie wie komu ile pisane jest przebywać na tym świecie. Dlatego trzeba kochać jak najsilniej i okazywać tą miłość na każdym kroku swoim najbliższym, trzeba chcieć spędzać z nimi czas, póki jest on nam dany. Bo kiedy odkładamy coś na później, tego "później" może już nie być.
Z naszym Stefankiem byliśmy jeszcze raz na Polu Biwakowym Rodzinnym, w Międzybrodziu Bialskim. Był tam wielką atrakcją, każdy chciał go zobaczyć i dotknąć.
Stefana nie zabrakło również podczas ogłoszenia wyników i rozdania nagród.
Wieczorem był przepyszny poczęstunek przygotowany przez Właścicielkę Pola. Widzicie tą buteleczkę? To truskawkówka :)
Paliliśmy ognisko zaraz obok naszego kamperka, więc mogliśmy spokojnie zostawić śpiących Chłopców i co jakiś czas ich doglądać.
Tak wyglądał kemping zanim wszyscy się zjechali...

A potem już tak (widok z drugiej strony).

Zabrałam ze sobą miętę z ogródka, bo bardzo bolał mnie żołądek. Przestał po pierwszej mocnej herbatce z zioła.
Spacerowaliśmy każdego dnia.
Stefan cały czas był z nami...
Chętnie pozował do zdjęć.
Dzieciaki za nim szalały, zarówno Tadzio, jak i Nikoś.
Kiedy wróciliśmy do domu zrobiłam mu jeszcze dwa ostatnie zdjęcia...
Zdjęcie poniżej to ostatnia pamiątka po Stefanku. Kolejnego dnia niestety nie przeżył :(
Smutno bez niego :(
Niesamowita historia tego ptaka. Był u Was bardzo szczęśliwy- to widać na każdym zdjęciu...Nasz kanarek ma 12 lat i też musimy si ę liczyć z jego odejściem.
OdpowiedzUsuńMasz rację Klaudusiu, trzeba cieszyć się każdą chwilą, jaka nam jest dana...
Buziaki dla całej Rodzinki.