czwartek, 30 lipca 2020

Upalne dni...

Ostatnio osiągnęliśmy niechlubny rekord - 615 zachorowań na Covid w ciągu doby... Nie wygląda to najlepiej, boję się, co będzie gdy nastanie jesień i ciężko będzie odróżnić koronawirusa od często równie niebezpiecznej grypy. Czy będę wtedy puszczała Chłopców do przedszkola? Jakie ograniczenia i zakazy wprowadzi rząd by zapanować nad sytuacją? Kiedy w końcu nasze życie wróci do normalności i czy wcale wróci?
   Czasem udaje mi się zapomnieć, że żyjemy w dobie pandemii, ale gdy tylko włączę telewizję, mój spokój ducha jest nieco zachwiany. Tęsknię za rokiem 2019, przeraża mnie rok 2020, ale jeszcze bardziej obawiam się niepewnej wciąż przyszłości. Myślę, że z moimi obawami nie jestem sama. Teraz jeszcze, będąc mamą trójki Dzieciaczków martwię się nie tyle o mnie i Grzesia, co właśnie o nich - jaka przyszłość ich czeka? 
    Kończąc moje małe przemyślenia mam nadzieję, że u Was wszyscy zdrowi,  że jakoś się trzymacie i że wciąż wierzycie, że jeszcze kiedyś będzie normalnie...
    Póki co zalewa nas fala męczących upałów... Jak nie deszcze, grad, to teraz upały. Ciężko jest cokolwiek zrobić w ogrodzie, a pracy po łokcie. Ale nic to, przyjdzie i na to czas.
   Dla rozluźnienia pokażę Wam minkę mojej zawadiackiej Zosieńki :)



Zauważyliśmy, że jedno jej oczko jest mniejsze od drugiego i chcemy to skonsultować z okulistą. Od dzisiaj będzie też spała w pokoju z Chłopcami. Do tej pory spała w swoim łóżeczku, jednak w naszej sypialni. Zobaczymy czy nie będę się częściej budzić tylko po to, by zobaczyć, czy wszystko z Nią dobrze...
   A z Chłopcami chodzimy na spacery, gdy skwar jeszcze nie jest taki wielki, robimy pesto do makaronu, Chłopcy budują wspaniałe budowle, rysują, bawią się w ogrodzie...
Czytamy książki, robimy sobie zdjęcia aby potem je oglądać...
Pieczemy ciasteczka, zbieramy borówki amerykańskie, zbieramy zioła...
Udaje się nawet posiedzieć w kąciku marokańskim, gdy Zosia ucina sobie drzemkę w gondoli (jest taka duża, że już wkrótce z niej wyrośnie, waży 7,6kg - to znaczy tyle ważyła 22lipca, teraz pewnie więcej).
Huśtawka na tarasie czasem także jest wykorzystana.
Martwię się też o Mężusia, bo ostatnio ma zawroty głowy i nieco wyższe ciśnienie. U internisty już był, teraz czekamy na wizytę u neurologa... Trzymajcie kciuki, aby wszystko było dobrze i by był to jedynie epizodyczny incydent.

środa, 22 lipca 2020

Kemping Pod Czarnym Bocianem

   Witajcie kochani. Dwa tygodnie temu byliśmy na Kempingu Pod czarnym Bocianem w Cieszynie. Obecnie mamy trzy tygodniową przerwę w wyjazdach, ale już myślami jesteśmy na dłuższym urlopie, który powoli układamy sobie w głowie. Kuszą nas i Mazury i Słowacja z Czechami... Być może będziemy lawirować na granicy Polski i tych dwóch państw.
  Póki co pokażę wam jak było na ostatnim kempingu. Poniżej zdjęcie jak tylko przybyliśmy do Cieszyna. Chłopcy wskoczyli do zawieszonych nieopodal hamaków, a my rozglądnęliśmy się po kempingu. Jest on otwarty od 3 lipca, teren jest bardzo przyjazny, położony przy rzece Olza, posiada własny mały basen, z którego skwapliwie skorzystaliśmy w upał, są też rowerki wodne (frajda dla Chłopców), dobre sanitariaty, duża świetlica, która pełni rolę kuchni, zmywalni i stołówki. Kemping położony jest wśród cudownych, dużych drzew, które zostały nieznacznie przycięte tak, aby przepuszczać nieco więcej światła. Jest tam miejsce na duże palenisko, spory plac zabaw, a co najpiękniejsze dla naszych Chłopców - mnóstwo alejek do jazdy rowerem. Od rana do wieczora pedałowali na swoich pojazdach i robili mnóstwo kółeczek. Ruch to zdrowie:)
   Właściciele są również bardzo sympatyczni i rozrywkowi. Miło było siedzieć z nimi przy ognisku, raczyć się wybornym trunkiem i zaśmiewywać usłyszanymi dowcipami i anegdotami.


Ponieważ Cieszyn leży na granicy polsko-czeskiej, nasze Dzieciaczki po raz pierwszy można powiedzieć, że były za granicą:) Łącznie z 4 miesięczną Zosią. A tak poza tym, to Cieszyn jest urokliwym miastem, cieszymy się, że poznaliśmy tą miejscowość założoną przez Bolka, Leszka i Cieszka. Poznaliśmy też ciekawe legendy o Utopcach.
Poniżej wspomniany basen na kempingu. Chłopcy, a szczególnie starszy Tadzio, nie chcieli z niego wychodzić.

Były też rowerki wodne, opowieści o straaaaaasznej ośmiornicy, obserwowanie kaczej rodzinki i skrapianie się przyjemnie chłodną wodą w ten gorący dzień.

Były spacery, podziwianie okolicy, ale też wypoczynek w kamperze i twórcze zabawy Tadzia...
A na zamku w Cieszynie (bardzo urokliwym), zdarzył się mały wypadek (który dzieje się średnio raz dziennie) - Nikoś się wywrócił. A co jest najlepszym remedium na upadek? Przytulas Mamy :) Zdjęcie poniżej zrobił nam Tadzio:) Jak dobrze mieć 4,5 latka, który potrafi to zrobić. Więcej pamiątek dla nas!

Pojechaliśmy z moją Mamą, która obchodziła swoje 54 urodziny i z tej okazji zapakowałam do kamperowej lodówki uprzednio zrobionego torta i zrobiliśmy Jej niespodziankę, śpiewając sto lat po rozbiciu się na kempingu. Widać było wzruszenie w Jej oczach, kiedy dmuchała świeczki na torcie. Ciekawa jestem o jakim życzeniu pomyślała...
Po przyjeździe do domu Zosia zaczęła ćwiczyć umiejętność przewracania się z plecków na brzuszek. Początkowo, gdy zrobiła to pierwszy raz, przestraszyła się biedna. Potem nie reagowała już strachem.
   Zabrałam ją też na badanie krwi, takie profilaktyczne. Dobrze, że mamy pierwszeństwo, bo kolejka była bardzo długa, pomimo tego, że specjalnie poszłam przed godziną 9... Zosia była dzielna, chociaż pani pielęgniarka musiała kłuć ją aż dwa razy, bo w jednej rączce nie znalazła żyły.
   Tej samej nocy Zosia spała równe 12 godzin... Zjadła ostatni posiłek o 19, a potem dopiero o 7 następnego dnia. Skarb, nie dziecko.

Chłopcom pokazywałam jak się robi rosołek. Sprawiło im to wiele radości. Utrwalaliśmy tez nazwy różnych warzyw.
Zbieraliśmy też papierówki na kompocik, który uwielbiany jest zwłaszcza przez Tadzia.
Mieliśmy też dzień pizzy. I powiem Wam, była przepyszna.

Któregoś wieczoru Chłopcy stwierdzili, że chcieliby spać w namiocie. No to pozwoliliśmy im na to, rozkładając w ich pokoju piracki namiot. Gdy usnęli Tatuś przeniósł ich do łóżek, bo z pewnością wstaliby obolali po nocy w ciasnym namiocie.
   Zrobiłam im też poszukiwania skarbów - ukryłam złote czekoladowe monety w starej skrzynce, którą zakopałam, a miejsce oznaczyłam literą X.
 
Po gradobiciu mało u mnie kwiatów, dlatego rozkwitnięcie każdego nowego cieszy...

Mężusia też czasem trzeba porozpieszczać... a to dobrą kawką, a to masażykiem, a to miłym słowem wysłanym w ciągu dnia. Ach, żeby tak chciał się czasem odwdzięczyć, może kiedyś się doczekam:)
 A przez kilka dni gościliśmy na trawniku sympatyczną rodzinkę 2+2 z takiej właśnie przyczepki:) Jesteśmy w grupie "Free places for camping", gdzie ludzie udostępniają innym kawałek swojego trawnika - czy to pod namiot, czy to pod przyczepkę, czy kampera i w ten sposób osoby mogą mieć za darmo nocleg lub kilka noclegów. My udostępniamy jeszcze wodę oraz prąd.

 Miłego popołudnia wszystkim.

czwartek, 9 lipca 2020

Gradobicie 29.06 oraz kemping w Chańczy

To był intensywny tydzień...  Jeszcze 29 czerwca do południa, mój ogród wyglądał tak: 
 Warzywnik pełen rosnących kapust, nagietków, nasturcji, pietruszki natki, pomidorków, rukoli, pięknych pełnych maków oraz groszku zielonego. Były też dwa małe krzaczki papryki (niestety od dwóch miesięcy tak samo małe).
 W warzywniku chyba więcej kwiatów niż warzyw - były nawet łubiny.
 Po prostu zostawiam sporo samosiejek tam, gdzie się wysiały. Lubię spontaniczność mojego ogrodu.
 Tak bardzo cieszyłam się też na myśl, że w tym roku mój mały krzaczek agrestu ma stosunkowo sporo owoców. Agrest zawsze kojarzył mi się z moją Babcią Jadzią i z dzieciństwem. To taki smak lata, jaki pamiętam. Na placu i w sklepach ciężko jest kupić agrest, a ten krzaczek rozmnożyła dla mnie właśnie Babcia Jadzia. Tak bardzo się cieszyłam, że w tym roku dane mi będzie skosztować tych cudownych owoców... Niestety natura jest nieprzewidywalna...
 Powyżej kwiaty wiesiołka. Zaoferowałam koleżankom, że mogę się nim podzielić, tak jak i nasionami pięknego czerwonego maku. Po czym przyszła nawałnica z gradem, trwała zaledwie 20 minut, myślałam, że potłucze mi szyby w oknach... a z ogrodu zostało to:
 
Tu powyżej kiedyś był warzywnik.... :(
Poniżej: Hortensja miała już piękne pąki kwiatowe zawiązane...W tym roku kwiatów raczej nie zobaczę...
 Stara część ogrodu cała w liściach, gradzie i owocach jabłonek :( Coś koszmarnego...
 Serce pęka...Tyle owoców jabłoni na trawie... Strąciło też owoce porzeczki, świdośliwy, borówek amerykańskich...i mojego ukochanego agrestu ;(((
 Mam więcej zdjęć z ogrodu nędzy i rozpaczy, ale Wam podaruję...
Kolejne dni spędziłam na porządkowaniu..Zaczęłam od grabienia liści i jabłek. Chłopcy nieco pomogli. Razem stworzyliśmy jakieś kilkanaście kupek...
Resztę ogrodu do tej pory porządkuję. Niestety teraz wygląda to na stadium wczesnej wiosny. Potrwa, zanim byliny odbiją, a krzewy rozwiną nowe listki... Ale najważniejsze, że nasz dom jest cały, samochody także, a my byliśmy pod dachem bezpieczni, a nie na przykład na spacerku, bo bryłki gradu osiągały jakieś 3cm i wiele domów potraciło dachy - było z nich totalne sito.
   Z Zosią cieszymy się sobą, w końcu w moim macierzyństwie mam więcej czasu, bo przestałam korzystać z laktatora, Zosia jest już na mleku modyfikowanym, niestety problemy zdrowotne totalnie mnie wykończyły i musiałam zrezygnować z karmienia Jej moim mleczkiem. Bardzo, bardzo mi przykro z tego powodu, jednak czasem marzenia weryfikuje rzeczywistość. Zosieńka karmiona była  moim mleczkiem do 4 miesiąca (które skończyła 5ego lipca). Teraz czekam aż będzie miała 6 miesięcy, by powoli wprowadzać pokarmy stałe. 
Czasem wciąż nie mogę uwierzyć jaką wspaniałą gromadkę mam.
 Tutaj Nikoś jest nieco obrażony, bo to On chciał trzymać Zosieńkę.

Z Chłopcami uczymy się jeździć na rowerkach bez kółek bocznych. Być może w tym roku uda nam się je całkiem odczepić. Niestety kiedy jestem sama ciężko mi jest uczyć Chłopców jazdy, kiedy mała Zosia wciąż w gondoli i wymaga mojej uwagi.

Zosia jest bardzo pogodnym dzieckiem, wdała się w swoich Braci, Oni także ciągle się uśmiechali i nie płakali bez powodu.
 Któregoś dnia pojechaliśmy na pobliskie lotnisko, by Chłopcy mogli zasiąść za sterami małego samolotu, który pilotowany był przez kolegę Grzesia.

Chłopcy chętnie zaprzyjaźniają się z różnymi zwierzętami. Poniżej rasowe kurki zakupione przez ich Wujka.

A ostatni weekend spędziliśmy w Chańczy nad zalewem. Nasi znajomi polecili nam piękny pół-dziki kemping, na którym mogliśmy zaparkować przy samej wodzie.
A teraz będzie apel do palaczy...

    Zaparkowaliśmy przy samej plaży, budziliśmy się z widokiem na jezioro. Jednak zanim dane nam było prawdziwie cieszyć się miejscem, przez pół godziny oczyszczałam teren z butelek, puszek, różnych dziwnych rzeczy oraz...petów. Proszę, zrozumcie, że wyrzucanie pozostałości po papierosach nie jest w porządku, to taki sam śmieć jak każdy inny i wcale tak szybko się nie rozkłada (potrzebuje aż 5ciu lat, a w ciągu tego czasu uwalnia do ziemi szkodliwe dla małych stworzeń substancje). Nieraz czuję się bezsilna widząc piękne miejsca zaśmiecone właśnie petami. Sama nie palę, ale gdybym to robiła, nosiłabym cokolwiek ze sobą, aby móc schować tam pety. Jestem nauczona szanowania cudzej własności, szanowania drugiego człowieka i szanowania naszego otoczenia. Dlatego w głowie mi się nie mieści jak można zaśmiecać cokolwiek, a już szczególnie piękne miejsca, którymi ludzie chcą się cieszyć i w nich odpoczywać....

    Dwa dni po moim sprzątaniu nadeszła niedziela, a wraz z nią tłum ludzi wbił na plażę. Zrobiło się tak ciasno, że ciężko było znaleźć miejsce, dlatego wielka rodzina rozbiła się ze swoimi parawanami zaledwie metr od nas. Mi to nie przeszkadzało, teren jest dla wszystkich. Natomiast to co potem się stało owszem - już mi przeszkadzało. Wyobraźcie sobie, że sympatycznie wyglądająca babcia nagle wyciąga papierosika i zapala go w towarzystwie swoich dorosłych już dzieci oraz małych wnuków. Ok, już czuję co będzie. I owszem, nastąpiło coś, czego się spodziewałam, aczkolwiek sądziłam, że pani będzie się chociaż z tym czaić, patrzyć czy ktoś inny nie zerka, ale nie... Tam gdzie stała, tam rzuciła na trawkę którą dwa dni temu sprzątałam, wgniotła butem i zadowolona. Wychyliłam się z kampera i powiedziałam: "przepraszam bardzo!" Pani nie usłyszała, więc tym razem krzyknęłam głośniej, zwracając na siebie uwagę nie tylko wspomnianej pani, ale najbliższego otoczenia: "Przepraszam panią bardzo! To nie jest śmietnik, jak pani - kobiecie nie jest wstyd?" Pani zreflektowała się, przeprosiła i potem wrzucała już pety do plastikowej butelki z wodą. Da się? Oczywiście, że się da. Szkoda tylko, że przez wiele lat dawała własnie taki przykład swoim dzieciom i wnukom.
    Piszę o tym, bo myślę, że trzeba o tym mówić. Zacznijmy w końcu brać odpowiedzialność za syf, który zostawiamy. Gdyby każdy brał ze sobą choćby jednego śmiecia zostawionego przez innych lub takiego, który został wywiany przez wiatr, to nasz świat byłby przyjemniejszy do życia. A jeśli nie potrafimy tego zrobić, to chociaż zostawiajmy porządek po sobie...błagam Was.


  Ufff...dobrze, musiałam to z siebie wyrzucić. Robię co mogę, by wychować moje Dzieci w poszanowaniu dla natury i drugiego człowieka i w głowie mi się po prostu nie mieści, że można inaczej...
    Pierwszego dnia tak romantycznie mieliśmy - dzieci w kamperze słodko śpią, a my sączymy prosecco patrząc na zachód słońca i słuchając delikatnych dźwięków wody.
   A poniżej widok z okna kuchennego. 

 Woda to jedno z największych niebezpieczeństw dla dzieci. Dlatego cały czas przynajmniej jedno z nas czuwało nad ich bezpieczeństwem.

A Zosieńka? To maleńki Aniołek z nieba. Wszystko obserwuje, wszystkim zaciekawiona, dużo śpi i daje Rodzicom pospać w nocy.
Tak wyglądała nasza miejscówka, zanim za dwa dni przyjechała jakaś setka ludzi....



Widok z góry. Polska jest taka piękna <3




Miłego dnia kochani, tyle na dzisiaj.