środa, 30 października 2019

It's a girl!!!

   Kochani, dzielę się moją radością, w poniedziałek byliśmy z Mężem na drugim badaniu prenatalnym i po pół godzinie wyczekiwania na werdykt, panu doktorowi w końcu udało się stwierdzić płeć! Dziewczynka!!! Upragniona dziewczynka. Córeczka. Tak słodko zakrywała twarz rączką jakby się wstydziła. Ułożyła się tak feralnie podczas badania, że lekarz miał wiele trudności, aby sprawdzić płeć, jednak w końcu się udało.
   Kiedy wróciliśmy do domu, Synkowie już spali, dlatego dopiero rankiem, kiedy Nikoś odwiedził nasze łóżko, spytałam Go:
-Wiesz co mam w brzuszku Skarbie?
-Siostrzyczkę
-Tak! Skąd wiesz? Pan doktor stwierdził to dopiero wczoraj. Cieszysz się?
-Tak, cieszę się - Nikoś pokiwał głową uroczyście.
-A co będziesz z nią robił, gdy się pojawi?
Nikoś popatrzył na mnie poważnie i stwierdził  w sposób jakby to było oczywistą oczywistością:
-Będę się nią opiekował.
Kochany, prawda? A ma dopiero dwa latka i cztery miesiące, to tak dużo już rozumie...

Strasznie cieszymy się z nowiny, ja w szczególności, bo tak bardzo marzyła mi się córeczka. Teraz troszkę się martwię, bo nie mam ani jednego dziewczęcego ciuszka, ale na pewno jakoś to będzie, do porodu mam jeszcze 18 tygodni:) Póki co mamy łóżeczko, gondolę i wanienkę, a to już coś! Wszystko udało mi się zdobyć za niewielkie pieniądze, obserwując ogłoszenia na olx. Bo przecież po co kupować nowe, kiedy używane wciąż nadają się do wykorzystania. 

Powiem Wam warto się modlić, warto wierzyć i mieć nadzieję:) Polecam szczególnie Św. Ritę, bo wiem, że ona ma w tym duże zasługi.

Ahhhh i korzystając z okazji, że już piszę...To chciałam niezmiernie podziękować przemiłej Gosi z bloga https://sutaszgochy-artsmak.blogspot.com/, która przysłała mi tyle cudowności, sami zobaczcie!

Bardzo się wzruszyłam, szczególnie widząc obrazek Św. Rity, która jest mi bardzo droga. To był jakby znak od niej, poprzez Gosię. I już teraz wiem, że moja córeczka prawdopodobnie będzie miała na imię Zosia, a na pewno na drugie Rita.
  Oprócz świętych obrazków, w paczuszce były 4 różańce na rękę, zakładka do książki, książeczka o różańcu dla dzieci z wierszykami oraz pyszna czekolada. Gosiu, dziękuję Ci serdecznie! Sprawiłaś mi mnóstwo radości.

piątek, 25 października 2019

Ostatnie jesienne zbiory, wspomnienie rocznicowego przyjęcia, wesele, targi caravaningowe i jadłodzielnia.

    Witajcie kochani. Powiem Wam, że teraz wyjątkowo czas jakoś przecieka mi przez palce, tyle jest pracy w ogrodzie i w domu, do tego dochodzą obowiązki przewodniczącej w grupie w Tadziowym przedszkolu, moje własne przeróżne pomysły, no i oczywiście opieka nad Synkami. Często bywałam też sama przez kilka dni, bo mój Grześ a to był w Norymberdze, a to na Słowacji, a to gdzieś jeszcze indziej. Taka praca. Nauczyłam się akceptować te Jego delegacje i oswoiłam się z głównie wieczorną samotnością, kiedy to kładę Dzieci spać, a sama mam po prostu czas na przykład na czytanie książki (postanowiłam sobie czytać jedną na tydzień), nadrabiania zaległości w blogu, mailach, kontaktach z moimi Znajomymi itd.
   Obecnie jestem w 19 tygodniu ciąży, w poniedziałek mamy drugie badanie prenatalne, być może coś więcej wiadomo będzie odnośnie płci. Póki co wyraźnie czuję już ruchy Dzidziusia od jakiegoś tygodnia z hakiem. Rozglądam się też za ciążowymi ciuszkami, bo pomału spodnie, które mam zaczynają mnie uwierać.
   Jeszcze jakoś we wrześniu poszliśmy całą Rodzinką na spacer na pobliskie łąki i udało mi się nazbierać trochę ziół, głównie wrotyczu oraz dziurawca. Są to zioła, których nie zawsze można używać. Wrotycz na przykład w moim przypadku jest niewskazany, bo może wywołać poronienie, z kolei wspaniała moc dziurawca nie powinna być używana, kiedy zamierzamy wyjść na słońce, bo może powodować zaczerwienienia i podrażnienia skóry. Natomiast dziurawiec jest idealny na pochmurne dni, kiedy to łapie nas chandra i niemiły nastrój towarzyszący ciemnym dniom, kiedy to tak brakuje nam słoneczka.

 Zebrałam też ostatnie maliny, zaraz przed tymi dwódniowymi przymrozkami. Były pyszne, wykorzystałam je na obiad do sosu malinowego, którym polałam kaszę jaglaną. Z kolei winogrona w ogromnych ilościach (trzy dni z nimi robiłam!) poszły na sok. Wciąż mam ich trochę w ogrodzie, jednak są one na takiej wysokości, że bez ogromnej drabin nie ma szans ich ściągnąć. Jednak wiem, że ptaki i tak zrobią sobie z nich użytek, więc nic się nie zmarnuje.
   Orzechów w tym roku, jak i jabłek - jak na lekarstwo, jednak wciąż trochę zebrałam i udało mi się uzyskać trzy słoiki już obranych dobroci.
A z winogron jak wspomniałam powstał sok. Jest pyszniutki. Każdy słoik został oklejony etykietą i schowany do spiżarki.
 Również we wrześniu odwiedziliśmy moich Dziadków od strony Mamy i wykorzystaliśmy piękną pogodę na spacer z Babcią. Po drodze uwiłam wianek z czerwonej koniczyny, Dziadziuś przyglądał  mi się z podziwem, zaskoczony, że pamiętam jak się plecie wianki. Oczywiście że pamiętam, chociaż naprawdę dawno tego nie robiłam. Po wykonaniu wianka ubrałam nim głowę i czułam się jak jakaś bajeczna rusałka. Pewnie powinnam jeszcze ściągnąć buty, by chodzić bosymi stopami, jednak wtedy mijający mnie ludzie już kompletnie patrzyliby na mnie jak na przyszłą pacjentkę szpitala psychiatrycznego.

Pamiątką ze spaceru z Babcią, Mężusiem i Chłopcami, a także kuzynką i jej dzieciakami były te piękne gałązki głogu, które już w domu wsadziłam do białego wazonu i udekorowałam taras.

Kolejną ozdobą, tym razem zabraną z pobliskiej łąki była wiązanka nawłoci, która tak pięknie prezentowała się w czerwonym dzbanku podarowanym mi kiedyś przez moją Babcię.

W ogrodzie bardzo długo kwitły rozchodniki. Teraz ich kwiatostany chociaż nie przyciągają już owadów, to będą piękną ozdobą przez całą zimę aż do wiosny, kiedy to utnę je aż przy samej ziemi dając miejsce na rozwinięcie się nowych pędów. Kocham tą roślinę i przyszłym roku zajmę się jej ponownym rozmnażaniem.


Także hortensja ogrodowa, stara odmiana którą otrzymałam od Babci J. wciąż kwitła do przymrozków  i zachwycała niebieskim kolorem.
Jeden z klonów japońskich przed domem z roku na rok przebarwia się coraz to innymi kolorami.
   W tym roku dosadziłam...800 sztuk fioletowych krokusów i jakieś 80 sztuk tulipanów. Miałam nie lada zabawę z krokusami, bo rozrzucałam je najpierw na trawniku, a potem odnajdywałam i zakopywałam. Czułam się jak dziecko szukające skarbów:).
   A moje Szkraby rozczulają mnie wszędzie...Na zakupach, w ogrodzie, w kamperze, w domu i na spacerze. Tak cudownie jest patrzeć na ich radość życia, na tą dziecięcą ciekawość świata, entuzjazm odnośnie wszelkich drobiazgów normalnie niezauważalnych przez świat dorosłych... Chciałabym wrócić do tych lat, gdy żyło się baśniami, wiarą w magiczny rozwój wypadków, gdy nic nie było oczywiste, a wszystko było fascynujące.
   Chłopcom sprawia radość tak wiele prozaicznych rzeczy... Nikosiowi przyjemność sprawia wożenie sklepowego wózka, a potem wyładowywanie towaru na taśmę, jest wtedy z siebie taki dumny, potem jeszcze samodzielnie odkłada wózeczek na swoje miejsce, a na Jego twarzy pojawia się uśmiech od ucha do ucha. Wielką satysfakcję odczuwa także wtedy, gdy sam sobie coś założy lub ściągnie ("Mamusiu, udało mi się!") lub gdy odgadnie na ilustracji gdzie znajduje się rzecz, o którą pytam. Nieustannie we wszystkim naśladuje swojego Brata i jest z siebie dumny z wielu powodów.
   Z kolei Tadzia cieszą łaskotki, kiedy powygłupiamy się razem, kiedy Nikoś w zabawie pozwala Mu przodować i decydować odnośnie różnych zabawowych niuansów, kiedy to On może być policjantem, a Nikoś rabusiem. Kiedy gasimy światło, by odkrywać świat świecąc latarką... Kiedy wyruszamy na spacer na rowerkach biegowych. Kiedy może skakać po kałuży albo budować bazę w piaskownicy. Uwielbia, gdy zauważa mój zachwyt, aprobatę lub zadowolenie z czegoś, co zrobił.

 Tadzio lubi też prace manualne, czasem dwie godziny potrafi coś kolorować. Ostatnio zrobiliśmy dla Tatusia jesienny obraz z liści zebranych na spacerach, które potem starym sposobem ususzyłam między stronicami książek.

 Chyba ma to po mamie, bo ja też kocham prace manualne, ostatnio znowu utworzyłam łapacz snów, tym razem z szarymi piórkami, na zdjęciu niestety nie widać ich subtelnego piękna.
 W wolnej chwili, a takich jest naprawdę malutko ostatnio, szyję woreczki na warzywa i owoce ze starych, nieużywanych firanek. Kompletuję je po 5 lub 6 i wystawiam na Allegro za niewielką kwotę, bo zależy mi, aby inni także mogli przyczynić się do ograniczenia plastiku. Część oczywiście porozdawałam Rodzinie i Znajomym - tym, co do których mam pewność, że będą ich używać, a nie że moja praca i czas pójdą do szafy na zmarnowanie.
Jeśli ktoś z Was ma ochotę, zapraszam:

    Wracając jeszcze do naszej 10ej Rocznicy Ślubu, zorganizowaliśmy dwudniowe przyjęcie, na które zaprosiliśmy najbliższą Rodzinę oraz Przyjaciół. Nigdy tego nie robię, ale zdecydowałam się, że tak ważny dla nas dzień warty jest wspomnienia o tym na forum rodzinnym i korzystając z okazji wyznałam Rodzicom Grzesia moją wdzięczność za to,  że sprowadzili Go na świat i wychowali i że po prostu jest, bo bez Niego nie byłoby całego naszego szczęścia. Również mojemu Tacie podziękowałam za dar mojego życia, bez którego z kolei nie byłoby naszych cudownych Pociech.  Niestety nie mogłam podziękować mojej Mamie, gdyż ta zdecydowała się nie przyjść na tak ważną dla mnie uroczystość łamiąc mi tym serce. Ale w życiu nie na wszystko mamy wpływ. Nie zawsze jest kolorowo i już dawno nauczyłam się to akceptować i doceniać to co mam, chociaż oczywiście niektóre rzeczy dalej mnie ranią.
   Jednak wróćmy do tych przyjemnych spraw. Taki piękny bukiet sprawił mi mój Luby na naszą Rocznicę.

Standardowo, by ugościć naszych Najbliższych z sercem, spędziłam w kuchni wiele godzin. Napracowałam się, ale taka praca daje mi ogromną satysfakcję, jeśli ktoś z niej korzysta, smakuje mu i prosi o dokładkę:)
 Otrzymaliśmy mnóstwo cudnych prezentów od serca, między innymi taką skarbonkę na nasze kamperowe podróże  wraz ze zdjęciem Chłopców w kamperze ze sklejki. Innym bardzo miłym prezentem, który już wkrótce zamierzamy skonsumować jest weekend w hotelu spa dla dwojga. Nastawiam się na romantyczny czas, oby mnie tylko nie rozłożyło, bo niestety zaczynam coś lekko kaszleć, a w ciąży mam ograniczone możliwości leczenia (najbardziej boję się zapalenia zatok, które ostatnio daje mi się we znaki). Bardzo cieszę się na myśl o masażu, bo je po prostu uwielbiam.
 Po świętowaniu Rocznicy wciąż zostało mi wiele jedzenia, a jestem osobą, która nie lubi go marnować. Często mrożę różne produkty, jednak nie wszystkie nadają się do tego celu. W związku z tym to, co zostało po obdarowaniu Najbliższych powędrowało do Jadłodzielni. Jeśli o niej nie słyszeliście, polecam się zorientować, może w Waszych miejscowościach również działają. Są to specjalne miejsca z lodówką oraz półeczkami obok lodówki, gdzie ludzie przynoszą to, czego zjeść nie mogą, dzieląc się tym z innymi i zapobiegając marnowaniu jedzenia. Oczywiście nie może być to żywność przeterminowana czy zepsuta, a odbiorca wciąż musi mieć świadomość, że produkty spożywcze bierze na własną odpowiedzialność. Jest to wspaniała inicjatywa i bardzo się cieszę, że 5 km od mojego miejsca zamieszkania mamy taką właśnie jadłodzielnię. Wciąż niewiele osób o niej wie, staram się je propagować na różnych lokalnych grupach, szczególnie gdy zostawię coś w lodówce, aby zaraz znalazł się ktoś chętny. I w sumie w trzy godziny po zostawieniu produktów zniknęły one całkowicie.
   Kiedyś mój dobry Kolega pytał co może zrobić z ogromną ilością jedzenia, które zostały mu po weselu. Bez zająknięcia podpowiedziałam mu Jadłodzielnię, był zachwycony pomysłem i tym sposobem mnóstwo pysznych ciast, sałatek oraz potraw nie zostało zmarnowanych. Na świecie marnuje się tyle ton jedzenia, do którego produkcji potrzeba mnóstwo wody, czasu i pieniędzy. Pora żyć bardziej świadomie.

Pisałam Wam, że wytyczyłam sobie cel - czytanie jednej książki tygodniowo, czyli 4ech miesięcznie. Kiedyś czytałam nałogowo, bardzo dużo, bardzo często. Jednak były to czasy, kiedy obowiązków było znacznie mniej, nie było też moich Pociech, a ja miałam ten luksus, że nie narzekałam na brak wolnej chwili. Dalej jestem przekonana, że czytanie jest bardzo ważne. W moim przypadku zatrzymałam się na erze książek drukowanych, do tej pory nie mogę przekonać się do e-booków, nad czym ubolewa mój Mężuś, ja po prostu lubię czuć w dłoniach gabaryty książki, uwielbiam ręcznie przewracać strony, czuć zapach kartek... Zdaje się, że pod tym względem i wieloma innymi jestem bardzo...zacofana? Konserwatywna? Zwał jak zwał, taka jestem i taką siebie lubię:)
   Ostatnio w ręce wpadły mi dwie książki Reginy Brett, pisarki, którą bardzo lubię i kolekcjonuję serię jej książek. Dodatkowo były one niedrogie, na promocji. Oczywiście większość książek wypożyczam, zapisana jestem do lokalnych bibliotek, które naprawdę bogate są we wszelkiego rodzaju nowe tytułu i często gdy w sklepach widzę coś, co mnie zaintrygowało, najpierw sprawdzam, czy nie ma tego dostępnego w bibliotece.


Niedawno w szufladzie kuchennej odnalazłam taką oto Herbatę Mamy. Przywołała ona uśmiech na moje usta, prawdopodobnie jest to prezent od którejś z moich mamusinych Przyjaciółek, pewnie schowałam ją do głębokich czeluści kuchennych i totalnie zapomniałam. Teraz postanowiłam znaleźć chwilę dla siebie i ją celebrować. Dlatego wyciągnęłam kolejne podarunki - piękny czajniczek praz śliczny zaparzacz do herbaty i delektowałam się moją gorącą herbatką czując się jak gość we własnym domu, w dobrym tego słowa znaczeniu:) Polecam.

 Nasz ukochany kamper daje nam poczucie wolności. Kiedy do niego wsiadamy, nawet korki nie są nam straszne, bo zupełnie inaczej podróżuje się domem na kółkach. Kamper to dla mnie możliwość obcowania z naturą, niezależność - stajemy tam, gdzie chcemy i mamy ze sobą wszystko, czego nam tylko potrzeba do życia. Nasi Chłopcy go kochają, uwielbiają nim podróżować, widzę, że będą mieli wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa, którego bohaterem będzie właśnie nasz domek na kółkach. Cieszę się, że dane nam jest podarowanie im czegoś takiego.
   "Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj." Mark Twain 
W ostatni weekend udało nam się brać udział w caravaningowych targach, największej tego typu imprezie w Polsce. Kilka ogromnych hal przepełnionych było kamperami, przyczepami oraz domkami mobilnymi i tymi na stałe. Były też samochody terenowe, skutery elektryczne, akcesoria i wyposażenie domków na kółkach. Targi te były połączone z targami turystycznymi oraz wystawą jachtów. Naprawdę warto było pojechać, zobaczyć te wszystkie cuda - zarówno pięknie odnowione staruszki, jak i te całkiem nowe. Weszliśmy do wielu pięknych wnętrz, jednak z nieukrywaną satysfakcją stwierdzam, że nie zamieniłabym naszego kampusia na żaden ze spotkanych kamperów. Te nowe są niebotycznie drogie, ale i jakość pozostawia wiele do życzenia - widać, że po roku użytkowania przez nasze dzieciaczki nie wyglądałyby tak dobrze jak obecnie. Wszystko jest teraz robione jakby w pośpiechu, z mało solidnych materiałów, totalnie na pokaz i bez pomyślunku. Strona praktyczna również szwankuje - w naszym kamperze każdy skrawek powierzchni jest przemyślany i zagospodarowany  w najmniejszym szczególe, niczego nie brakuje, a w nowych kamperach schowki na rzeczy, które z zewnątrz wydają się duże, po otworzeniu okazuje się, że albo są płyciutkie albo sporą ich część zabierają jakieś instalacje w obudowie. Często samochody kempingowe przenaczone na przykład dla 5ciu osób tak naprawdę w praktyce byłyby wygodne może dla trzech... Był jeden kamper z łóżkiem z tyłu dedykowanym trzem osobom... otworzyłam oczy ze zdziwienia bo materac zaokrąglony u dołu sporo wystawał poza ramę łóżka i nawet dwie osoby miałyby problem się w nim wyspać. 
   Uciążliwym mankamentem jest również brak klimatyzacji w standardowym wyposażeniu nowego kampera. A jest to koszt naprawdę spory. Niestety za każde udogodnienia trzeba dodatkowo słono zapłacić.
   Kampery można podzielić na trzy typy - te z alkową (spanie na stałe nad kabiną kierowcy), półintegry (gdzie zabudowa lekko jedynie wystaje nad kabinę) oraz integry (część mieszkalna jest całkowicie zintegrowana z szoferką, a sam pojazd tworzy jednolitą bryłę). Są też camper-vany, ale jakoś te nie łapią mnie za serce. Najbardziej luksusowym i najdroższym rozwiązaniem jest oczywiście integra i tu Was może zaskoczę - najmniej mi się podoba. W przypadku rodziny z dziećmi nie ma to jak alkowa, która nie zaburza życia w przestrzeni dziennej, bo w przypadku integry łóżko zjeżdża z sufitu nad kanapę ze stołem, często uniemożliwiając jej używanie. Dodatkowo integry często mają większą masą własną, co za tym idzie - mniejszą ładowność. Tak naprawdę dużo kamperów zarejestrowanych jako samochody do 3,5t jest przeładowanych. Często taki kamper bez osób na pokładzie waży 3100-3200, a gdzie jeszcze ciężar paliwa, wody, pasażerów, wszelkiego rodzaju bagażu? Tak więc nieraz zmieszczenie się w 3,5t to abstrakcja. Na targach Grześ nieraz pytał przedstawicieli nowych kamperów ile dany egzemplarz waży. Wiecie, że często nie byli zorientowani? Podawali nam jedynie dmc, co przecież jest logiczne.
   Tak naprawdę w naszym kamperze brakuje jedynie solarów (które na pewno będziemy wkrótce instalować), oddzielnego prysznica (z tym już nic nie da się zrobić, ale i tak sobie radzimy) oraz przelotowego garażu (nasz otwiera się z prawej strony, ale wciąż nie jest to jakaś wielka jego wada, kwestia dobrej logistyki w pakowaniu stołu, krzesełek, najazdów, podłogi i reszty akcesoriów). No i może zbiornik paliwa mógłby być większy (nasz ma około 70l).
  Dobrze, o kamperach pewnie mogłabym pisać dłużej, ale nie będę Was zanudzać. Powiem Wam tylko, że te starsze to faktycznie mają duszę, którą się czuje. A te nowe niestety już nie i nieraz strach wyruszyć nimi w podróż, aby się zaraz nie rozkraczyły na drodze.

Po targach zaliczyliśmy też piękne dwudniowe wesele w Radomiu. Bardzo cieszę się za każdym razem, kiedy zostajemy zaproszeni do bycia świadkiem tak pięknego wydarzenia jakim jest ślub kościelny. Zawsze się wtedy wzruszam i modlę się o to, by ślubowana przed Bogiem miłość przetrwała próbuję czasu. Zawsze też wspominam nasz własny ślub.






   Bawiliśmy się świetnie, a ja poznałam wiele osób z Rodziny, której dotąd nie było mi dane poznać, pewnie głównie ze względu na sporą odległość, która nas dzieli. Był to też pierwszy wyjazd kamperem na tak długi czas (trzech dni), kiedy wyjechaliśmy bez Synków, więc tęsknota dała nam się wkrótce we znaki.
   Na koniec pokażę Wam jeszcze bezę pavlovą, jaką zrobiłam dla Przyjaciółki, Chrzestnej Tadzia. Podobno była smaczna:)   


A to jeżyk z Lidla, jesienna ozdoba której ani ja, ani Nikoś nie potrafiliśmy się oprzeć. Teraz zdobi komodę w salonie. Mała rzecz, a cieszy:)

Kochani, życzę Wam wspaniałego weekendu, pełnego wciąż ciepłych promieni słońca. Wykorzystajcie pogodę i cieszcie się naturą! Ładujcie akumulatory przed zimą.

wtorek, 15 października 2019

10ta Rocznica Ślubu

19 września 10 lat minęło od tego ważnego dla nas Dnia... Kiedy przed Bogiem ślubowaliśmy sobie miłość, wierność i uczciwość. Był to jeden z najpiękniejszych dni w naszym życiu. Wszystko udało się tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. Nawet pogoda była łaskawa - bo cały wrzesień padał deszcz, a w naszą sobotę wyszło słońce, nie było ani za zimno ani za gorąco. W kościele przysięgę mogłabym składać wiele razy, było to bardzo wzruszające przeżycie, mając świadomość znaczenia wypowiadanych słów. Tak bardzo cieszyłam się, że mogę już do Grzesia mówić Mężu! A potem wesele i pierwszy taniec, który składał się z pierwszej części (walc wiedeński) oraz niespodzianki dla Gości - bachaty, którą sami ułożyliśmy, a nasze próby obserwowała sąsiadka z naprzeciwka (sama się potem przyznała:) ). Pierwszy taniec mogłabym tańczyć w nieskończoność. Mieliśmy plany, aby na naszą 10tą Rocznicę odświeżyć sobie nasz układ z bachaty, jednak niestety się to nie udało - za dużo zajęć i obowiązków na głowie. Ale może za rok?
   Grzesia poznałam w liceum, chodziliśmy do jednej klasy i pamiętam jak dziś, gdy w drugiej klasie powiedziałam do mojej najlepszej Przyjaciółki wskazując na Niego: "Żona Grzesia, to kiedyś będzie miała dobrze". Kto by pomyślał, że 2 lata później, będziemy razem, a 7 lat później to właśnie ja będę tą szczęśliwą  Żonką! I wiecie co? Nie myliłam się, faktycznie mam dobrze:)
   Możecie wierzyć lub nie, ale przez kilka dobrych lat nie potrafiliśmy się kłócić... Aż mnie to dziwiło, że tego nie robimy, że nie ma między nami nawet najmniejszej sprzeczki... Sztuki kłócenia się nauczyliśmy się dopiero z czasem :) I teraz możemy powiedzieć, że jesteśmy już normalnym małżeństwem, które także sprzeczać i godzić się potrafi. Ufff, wszystko z nami dobrze.

   Dziś, kiedy mija 10 lat bycia żoną Grzegorza, czuję głównie wdzięczność. Wdzięczność za to, że Bóg pozwolił mi Go poznać i pokochać. Wdzięczność za to, że trwamy przy sobie, wierni wyznawanym wartościom, które dla nas są ponadczasowe. Wdzięczność za to, że oboje chcemy być blisko Boga, nie wstydzimy się Go i wpajamy Synkom jak ważne jest bycie dobrym człowiekiem. Wdzięczność za nasze Dzieci... Wdzięczność za wspaniały, ciepły Dom, lepszy niż mogłabym sobie kiedykolwiek wymarzyć. Dom, który jest wyłącznie nasz (nie licząc banku, bo jeszcze jednak przez jakiś czas należeć będzie jednak do niego:D), Dom, który tworzymy miłością.
    Jestem wdzięczna za to co mam i czego nie mam. Jestem wdzięczna za to, że Grześ zawsze we mnie wierzy i w Jego oczach mogę tak wiele. Jestem wdzięczna za to, że gotów jest nieba przychylić mi i Synkom. Jestem wdzięczna za to, że tak ciężko pracuje, abyśmy mogli nie tylko żyć, ale i spełniać nasze pasje. Jestem wdzięczna po prostu za to, że jest.

  I dobie tylu rozwodów wokół nas widzę jak silni jesteśmy my jako małżeństwo, my jako ludzie i cieszę się, że z upływem czasu za każdym razem kiedy trafiają się ciemniejsze dni, ponownie upewniamy się co jest tak naprawdę istotne w życiu.

   Kochanie, dziękuję, że jesteś :* Dziękuję, że mamy siebie. Dziękuję :* Jeszcze tyle wciąż przed nami.