wtorek, 30 czerwca 2015

Małe postępy...oraz ogródek.

Witajcie kochanie. Dzisiaj Was troszkę ponudzę mnóstwem zdjęć, którym nie mogłam się oprzeć:) Wreszcie doczekaliśmy się dokończenia kamienia w kuchni przy zlewie.  Na zdjęciu poniżej wszystko jest bardzo jeszcze świeże, po wyschnięciu znikną te ciemniejsze miejsca i kamień będzie identyczny jak fragment innej ściany w kuchni przy spiżarce. Teraz wystarczy dołożyć tylko listwy po bokach przy blacie.
Cieszy nas też to, że wreszcie nasze balkony są zaizolowane folią w płynie, a płytki są położone.

A teraz zabieram Was do ogrodu, miejsca, które nigdy mnie nie zmęczy i nigdy mi się nie znudzi. Zawsze jest tyle pracy, tyle rzeczy do zrobienia, tyle nowych pomysłów... Z wciąż rosnącym brzuszkiem jest mi coraz trudniej realizować niektóre z nich, ale mam ogromne wsparcie i pomoc w moim Grzesiu, który naprawdę wyręcza mnie w wielu rzeczach, a wręcz wielu po prostu nie pozwala mi już robić, chociaż ja uparcie próbuję.
   Na zdjęciu poniżej fragment jeszcze nie do końca zagospodarowanego kącika koło samochodów. Posadziłam tam lawendę i kostrzewę- to już wiecie, a oprócz tego ostatnio nabyłam czarny bez "black lace". Ciężko ująć go na zdjęciu, ale naprawdę ładnie wygląda. Po prawej możecie zobaczyć studzienkę rewizyjną, którą obudowałam połówkami stempli, a mało estetyczny plastikowy środek wypełniłam szyszkami przyniesionymi z naszych spacerów.
 Bez czarny w powiększeniu, zdjęcie nie oddaje jego uroku, niestety.
 A to moja ziołowa rabata. Jest to szałwia, lubczyk, oregano, mięta, szczypiorek, siedmiolatka, tymianek, liatria, kłosowiec meksykański, pietruszka i bazylia.
 Fiolety fiolety:) Przymiotno ogrodowe oraz w dalszym planie - szałwia omszona.
 A tutaj pan Stefan, pilnuje mojej lawendy, którą potem zetnę, jak zobaczycie na zdjęciach poniżej.
 A tutaj chciałam ująć trytomę, która właśnie zakwitła płomiennym kłosem. Bałam się, że nie przetrwa, bo na wiosnę swoją norkę zaraz pod nią wykopała nornica...Ale przetrwała, ma się dobrze i ślicznie kwitnie, na razie jednym kłosem, może za rok będzie ich więcej. Wokół do kwitnięcia przygotowują się powolutku różnego rodzaju lilie, ale i hibiskus bylinowy, niedawne ogrodnicze odkrycie. Hibiskus bylinowy kwitnie przepięknymi, ogromnymi kwiatami, dosyć długo, Jest wytrzymały na mróz, na jesień ścina się go przy gruncie. Mam odmianę czerwoną oraz różową.
 Trytoma na tle róży pnącej.
 A to oleander... Nie zakwitł tego roku, ale jego liście są wyjątkowo ozdobne. Nie wiem, czy przetrwa mroźniejszą zimę, ale będę starała się go okrywać jak tylko będę mogła. Zobaczymy, czy przetrwa w moim ogrodzie. Wiem, że jest to delikatna roślina i liczę się z tym, że jeśli będziemy mieć surowszą zimę, to po prostu przemarznie.
 Poniżej fragment przy wiatraczku - młode sadzonki różyczek zakwitły, a hortensja również zaczyna prezentować swoje wdzięki.
 Ciekawie wygląda przeistaczanie się kwiatów z zielonego na czerwony...
 Surfinia z nasion w traktorku:)

Poniżej kilka kwiatów na nowej rabacie od strony południowej (nachyłek, dzwonki, żurawka)
 Wreszcie doczekałam się Eko-Hotelu (domku dla owadów)! Mój kochany Mężuś wywiązał się z danego słowa i przystąpił do dzieła. Wykorzystaliśmy cegłę, dwa pniaczki, sianki, szyszki, bambusowe rureczki i patyczki. Dla tych, co nie wiedzą czym są eko hotele postaram się rozjaśnić temat... Są to domki różnej wielkości wykorzystujące głównie naturalne materiały, ich zadaniem jest zapewnić schronienie pożytecznym owadom, takim jak złotooki, biedronki, motyle, pszczoły samotnice, trzmiele, równonogi, łowiki i inne.
   Tyle się mówi o niepokojącym ginięciu wielu pożytecznych owadów (przede wszystkim pszczół, ale nie tylko) i to niestety faktycznie jest zatrważające. Większość naszych owoców i warzyw nie zawiązałaby się, gdyby nie owady. Niestety na przykład populacja trzmieli w ciągu ostatnich lat zmniejszyła się o 90%. To wszystko przez chemizację rolnictwa - wszędzie środki chemiczne, które nie tylko trują szkodniki, ale i owady pożyteczne... Ludzie wypalają trawy, niszcząc gniazda oraz kryjówki owadów... Usuwają spróchniałe pnie będące domem wielu wspaniałych pomocników w ogrodzie. Przewagą trzmieli nad pszczołami miodnymi jest dłuższa praca, większa wydajność oraz praca w niższej temperaturze (przy już 10 stopniach, podczas gdy dla pszczół jest to jakieś 14-15). Dodatkowo trzmiele posiadają dłuższe języczki, więc mogą dostać się w trudno dostępne kielichy kwiatów, gdzie pszczoły nie dają sobie rady. Nasze trzmiele można obserwować wczesnym ranem właśnie na ostróżkach.

 A to już moja kochana lawenda, wdzięczny, piękny kwiat. Moje pierwsze zbiory, ścięte obok Pana Stefana. Nie sądziłam, że jest tego aż tyle.
 Zrobiłam jeden malutki bukiecik i trzy duże, które teraz wiszą na okapie i suszą się.


 Lawenda jest bardzo wdzięcznym, pachnącym materiałem. Trzeba będzie rozmnożyć te krzaczki na następny rok:)
Oczywiście codzienna obserwacja roślin, kontrola mszyc i chorób grzybowych powoduje konieczność stosowania specjalnych oprysków, chociaż staram się, aby były to ekologiczne środki. Wtedy kiedy ekologia przegrywa z chorobami muszę niestety ratować się Amistarem, czy Decisem (na mszyce).
   Lucky natomiast stał się psem kanapowym:) Rozpieszczony maluch. Ale jest bardzo mądry, szybko łapie nowe komendy. Teraz uczę go "zdechł pies" ale na komendę "bang!". Wojtuś powoli się do niego przyzwyczaja, co bardzo mnie cieszy.
   Mój brzuszek rośnie, coraz ciężej jest mi wykonywać skłony i niektóre prace w ogrodzie. Zaczyna mnie też nieco boleć kręgosłup. Mój Skarbeczek robi co może, żeby mi trochę ulżyć.  Uwielbiam Jego masaże. Jednak wiem, że po prostu już powoli potrzebuję więcej odpoczynku, ale jeszcze chwilkę, jeszcze ten miesiąc i wtedy będę mogła sobie na to pozwolić, jak tylko wywiążę się z zawodowych obowiązków.
   Tadzio w brzuszku tańczy, skacze i wierci się :) Nawet teraz, gdy piszę.
   Miłego dnia wszystkim.

wtorek, 23 czerwca 2015

Moje Szczęście jest zawsze obok mnie

Jest obok, kiedy budzę się rano. Jest obok, kiedy zasypiam wtulona w Jego ramiona. Czego więcej potrzeba do szczęścia jak kochanego Męża i silnej miłości, którą czuję każdego dnia? Skarbie, jesteś dla mnie całym światem, dziękuję, że Cię mam.


 No i nasze małe zwierzaczki też dodają życiu uroku:)
Grzesiaczku kochany, dziś Dzień Ojca, więc wszystkiego najlepszego, mój Ty kochany już niedługo Tatusiu:)

niedziela, 21 czerwca 2015

Nowa ścieżka i inne...

Witajcie kochani. Dziwna ta niedziela - raz słońce, raz deszcz. 
   Wczoraj udało się zdziałać kilka rzeczy. Lubię takie owocne soboty... Ja plewiłam prawie cały dzień, bo troszkę popadało, a chwasty to uwielbiają. Cały czas towarzyszył mi Wojtek, towarzyski kotek. W między czasie mój Mężuś zwiózł kamyczek pomiędzy trylinki (po lewej stronie na zdjęciu). Weszło sporo taczek, ponieważ aby wyrównać poziom trzeba było nawieźć sporo kamyka.

Tak prezentuje się nasza ścieżka od drugiej strony skarpy tarasowej. Wykończona jest krawężnikami, które planuję przysłonić otoczakami sukcesywnie przynoszonymi ze spacerów.
Dodatkowo ścieżkę obsypaliśmy szyszkami... Powstała taka prawie leśna dróżka:)
A to okienko zamówione przez internet. Posadziłam w nim wyhodowane z nasion surfinie.

Gdy skończyłam plewić, postanowiłam wykorzystać resztkę kostki, która nam jeszcze została i położyłam ją wokół skalniaczka. Teraz koszenie będzie o wiele łatwiejsze i walka z chwastami nie będzie nastręczać tak wielu problemów.
Widać też różę pienną, która posadzona w tym roku już zakwitła.
Mój kochany Wojtuś cały czas mi towarzyszył, a jak się zmęczył, to wszedł do taczek, które zrobiłam w tamtym roku i po prostu usnął.
Codziennie mam okazję podziwiać pracowitość trzmieli  na mojej ostróżce. Wraz z Grzesiem zamierzamy zrobić domek dla owadów, ale na razie brakuje czasu...
A to piękna róża, którą muszę przesadzić w miejsce, gdzie będzie bardziej widoczna, bo na razie jest na końcu działki, zaraz przy kompostownikach.
A tu początek małej metamorfozy. Wcześniej miałam tu mały lasek z drzewkami przywiezionymi ze Szczawy. Ale podrosły, a poziomki po prostu przejęły totalnie terytorium, chociaż zaczęło się od jednej sadzonki leśnej poziomki, która przypadkiem znalazła się przy bryle korzeniowej jednej sosenki. Drzewka zostały sprezentowane Teściowej, ja natomiast postanowiłam zrobić tu rabatkę z bylinami. Na razie posadziłam gailardię oraz pełną rudbekię. Wczoraj jeszcze dosadziłam kłosowca meksykańskiego wyhodowanego z nasionek, który powinien jeszcze w tym roku ładnie zakwitnąć na fioletowo oraz szałwię omszoną - także kwitnącą na fioletowo.
Tak właśnie wygląda gailardia...Nie do końca popularna roślina w ogrodach.
A to mój warzywniaczek.
Nie ma to jak truskawki prosto z krzaczka:)
Niedziela dobiega końca, jutro kolejny poniedziałek, dlatego życzę Wam przyjemnej i owocnej pracy przynoszącej dużo satysfakcji oraz przyjemnego wyczekiwania kolejnego weekendu.

czwartek, 18 czerwca 2015

Kwitnąco

Witajcie kochani. Piątek przywitał nas deszczem, tak bardzo wciąż potrzebnym roślinkom. Mam jedynie nadzieję, że jednak weekend będzie pogodniejszy i będzie można coś porobić w ogródku. Pracy nigdy koniec, zawsze jest coś do zrobienia, z resztą nawet pewnie gdyby nie było, to znalazłabym nowy pomysł do realizacji:) Tak już mam.
   Poniżej jeden z moich obecnych ulubionych zakątków ogrodu. Ostróżka kwitnie tak pięknie, pomyśleć, że wyhodowałam ją z malutkich nasionek... Poniżej z lewej rozkwitła się też firletka o cudnych, srebrnych liściach oraz silno-różowych kwiatach. Zdjęcie nie oddaje ich uroku. No i moja róża na pniu... Ma przygotowanych mnóstwo pączków, więc cieszę się na myśl o kolejnych rozwiniętych kwiatach. Trzeba pamiętać przy różach, aby obrywać przekwitłe kwiatostany, by pobudzić do zawiązywania nowych. Inaczej energia rośliny niepotrzebnie idzie na zawiązywanie nasion, które w tym przypadku są niepotrzebne. Dodatkowo muszę wykombinować dłuższego kijka i wbić obok róży na pniu, bo widzę, że ta pod wpływem ciężaru liści i kwiatów zaczyna delikatnie nachylać się w jedną stronę. Trzeba jej pomóc.

Żeby zobrazować jak wysoka jest wyhodowana ostróżka, pokażę Wam to zdjęcie poniżej, gdzie niebieskie kwiatostany pysznią się nad moją głową. Zdjęcie zostało zrobione przez mojego Mężusia zanim jeszcze firletka całkiem się rozkwitła. Po prawej stronie widzicie kłódkę. Teraz wiszą tam również różne klucze.
 I nasz bociek, który w tamtym roku zebrał zamówienie i w tym dzielnie się spisał:) Będzie Chłopczyk! Spodziewałam się dziewczynki, dlatego teraz mamy myślenicę nad imieniem:)
A to Wojtuś kochany, mały ogrodnik, pomaga mi w pracach.
 Jak widzicie na zdjęciu poniżej od domu do naszego ogrodzenia jest niewiele miejsca. Szczególnie mało zostaje go od tarasu, dodatkowo znajduje się tam mniej ziemi. Wobec tego mój Grzesiaczek wykorzystał trylinki do stworzenia ścieżki wiodącej od przodu domu do zachodniej części działki. Już wygląda dosyć ciekawie, ale postanowiłam nieco zmienić ten pomysł. Na uschniętego rododendrona proszę nie patrzcie, został już wykopany, a na jego miejsce wsadziłam azalię. Ten rododendron już długo chorował i myślałam, że uda mi się go wyleczyć, jednak tak się nie stało. A wracając do mojego pomysłu - pod trylinki podłożę folię, aby nie zarastały chwastami, a na folię wysypię kamyczek, który kiedyś sukcesywnie ozdobi się dodatkowo szyszkami, których widok uwielbiam. Generalnie lubię naturalne materiały w ogrodzie. Często ze spacerów zabieram różnego rodzaju pamiątki, takie jak właśnie szyszki, czy kamienie, które zawsze w ogrodzie znajdą swoje wykorzystanie.
 Jak na przykład poniżej, przy brzózce. Okryłam folią niewielki kawałek ziemi wokół drzewka, wyłożyłam kamyczki przyniesione ze spaceru, a na to szyszki.
A to zdjęcie zrobione przez Grzesia... Nasz mały raj na ziemi.

 O ile deszcz jest potrzebny, to jednak mam nadzieję, że jak już wrócę z pracy, to pogoda troszkę się zmieni, bo wieczorkiem wraz z istotką w moim brzuszku idziemy na wieczór panieński mojej Przyjaciółki i bardzo nie chciałabym moknąć.
  Miłego dnia Wszystkim i udanego weekendu!

czwartek, 11 czerwca 2015

Miłego dnia

Jest jeszcze wcześnie rano, więc chwytam chwilkę i piszę, zanim pójdę do pracy i zanim znowu czas przecieknie mi przez palce.
   Oto widok na północ z mojej ukochanej kuchni. Kwitnie róża na pniu i ostróżki zaczynają pięknie prezentować swoje niebieskie barwy. Są niezwykle wysokie! Prawie 2,5m. Łubiny już przekwitają, ale nie obcinam kwiatostanów, ponieważ czekam aż zawiążą nasiona, abym mogła posiać następną turę łubinów, do których po prostu mam słabość. Mam co do nich pewien plan, więc będę ich całkiem sporo potrzebować.
   Tak, na parapecie dojrzeć możecie również słoik z niebieskimi pysznościami dla ślimaków, wroga numer jeden dla mojego ogródka. Ślimaki uwielbiają się nimi zajadać i po paru minutach giną śmiercią tragiczną. 
Poniżej różyczka  na pniu w powiększeniu. Bałam się o nią, aby nie przemarzła, ale zima była wyjątkowo łagodna, a sama róża dobrze zabezpieczona.
To widok z okna kuchennego od strony zachodniej. Sporo pracy jeszcze przed nami... Trzeba dosypać nieco ziemi przy tarasie widocznym po lewej stronie, wykopać oczko wodne po prawej i kilka innych prac. Ale każdy etap cieszy i daje mnóstwo satysfakcji... Po ukończeniu jednego elementu powstaje kolejny pomysł i tak w kółko, końca nie widać:)
A tu już efekt pracy Mężczyzny mojego życia... Prawie SAM zrobił ogrodzenie. Pomógł Mu jedynie tylko trochę mój Brat oraz Wiola. Ja także co dałam radę zrobić, to pomogłam. Ale w większej mierze to ogrodzenie to zasługa mojego zdolnego Męża. Wreszcie jesteśmy ogrodzeni, a ja mogłam powoli robić planowane nasadzenia. Zaczęłam od pozbywania się darni i wykopywania dołków pod roślinki. Dosypałam żyznej ziemi, bo grunt tutaj nie jest zbyt sprzyjający. Mam gorącą nadzieję, że wszystkie rośliny się przyjmą i będą ładnie rosnąć.
Po lewej drzewko karagana syberyjska 'pendula'. Jak tylko zobaczyłam je na placu targowym, musiałam zakupić...Strasznie mi się spodobało, jest takie oryginalne..Nie ma listków, ale coś przypominającego miękkie igiełki... Podobno kwitnie na żółto...Miejmy nadzieję, że za rok będę mogła nacieszyć się tym widokiem.
   Posadziłam też wierzbę hakuro w liczbie 3, jest to bardzo wdzięczne drzewko, lubi cięcie, łatwo się rozkrzewia, kwitnie biało-różowymi liśćmi.
   Inne nasadzenia to dwie azalie, dwa hibiskusy (jeden różowy, drugi fioletowy), ogniki szkarłatne (owoce pomarańczowe i czerwone), kalina japońska, dwie żurawki (mam nadzieję, że przetrwają od strony południowej...), piwonia (różowa), głóg szczepiony na pniu oraz drzewko, którego nazwy teraz nie pamiętam, ale wygląda pięknie ze zwieszonymi pędami. Posadzona jest również trawa typu miskant.
Teraz marzy mi się w tym miejscu palisadka... Na strychu nad garażem Teściów zachowaliśmy stemple z budowy, które w tamtym roku odkorowywałam. Myślę, że je wykorzystam właśnie do palisady.

Po prawej stronie wciąż sterta desek z szalunku. Czeka na swój czas, kiedy budować będziemy domek narzędziowy. To jednak będzie musiało zaczekać pewnie do lipca, kiedy być może uda się uzyskać jakieś pieniążki.
  Poniżej piękne czerwone różyczki, które zakwitły dopiero w tym roku... W zeszłym jedynie podrosły trochę i martwiły mnie brakiem kwitnienia...Prawie z nich zrezygnowałam i jestem szczęśliwa, że tego nie zrobiłam, bo pięknie mi się w tym roku odwdzięczyły... Z tyłu oczywiście Wojtuś, który uwielbia śledzić mnie w ogrodzie...
Tak wyglądają różyczki w powiększeniu.
Żółta róża również wystartowała z kwitnieniem.... Walczę z mszycami, chyba trzeba będzie dokupić Decis. Dobre są również opryski z szarego mydła.
A to mój skromny warzywniaczek. Szczypiorek, cebula, fasola mamut, fasola  z orzełkiem, fasola  z Hostią, kalarepka, rzodkiewka, bób, marchewka, burak liściowy, krzaczek ogórka, cukinii zielonej i żółtej, a także nagietek na obrzeżach.
I jeszcze raz widok na majestatyczną ostróżkę...
A to nowy klematisek. Zaskoczył mnie czerwonym kolorem.
A to truskaweczki prosto z moich krzaczków. Ile satysfakcji i radości!
Miłego dnia Wszystkim:)

czwartek, 4 czerwca 2015

Wizyta u Mimi

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się w odwiedzinki do naszej Mimi do stajni Tara w Kamionce Wielkiej.  Ulgę przyniosło mi upewnienie się, że naprawdę ma tam dobre warunki i o nią dbają. Tęsknię za nią, ale wszyscy wiemy, że to była słuszna decyzja podjęta z myślą o dobru nas wszystkich.
  Lucky był niesamowicie grzeczny podczas półtoragodzinnej podróży. Siedział cichutko w bagażniku i obserwował trasę. Jestem z niego dumna.
 Mimi wyładniała - zrzuciła trochę sadełka i już pozbyła się na dobre zimowego futerka. Teraz ma króciutką, gładką sierść. Jest też podkuta.

 Moje dwa Skarby... Ale ten drugi nie na sprzedaż :) Nigdy!

 Luckiemu podobała się wycieczka.
 A to ja z malutkim czarnym labradorem, który ubzdurał sobie, że Lucky to jego mamusia i bardzo pragnął go wydoić...

Zobaczcie na błagalną minę Luckiego: "weźcie go ode mnie, weźcie..." :)
 
A to już wspomnienia... Nasze ostatnie lonżowanie w dniu sprzedaży...

Była taka grzeczna...jak zawsze....

I kolejne wspomnienie... Błogie leniuchowanie, cudowne chwile:)

I to już moja ostróżka wysiana z nasion. Kolejne kwiatostany gotowe do rozkwitnięcia....
Miłego weekendu Wszystkim!

wtorek, 2 czerwca 2015

Mój dzień...

Witajcie kochani. Czy Wy też tak macie, że czas przecieka Wam przez palce? Ja dziś zatrzymałam się na chwilę, aby przeanalizować dlaczego tak mało go mam ostatnio... Zaczęłam się zastanawiać jak spędzam przykładowy, roboczy dzień...
   Wstaję około 5.20 (tak, rano, kiedy mój Mężuś przekłada się jeszcze na drugą stronę), idę do łazienki na poranną toaletę. Ubrana, umyta schodzę na dół, wita mnie szczęśliwy Lucky. Chwilkę się z nim bawię, tresuję, nagradzam przysmakiem. Jeśli jest to mój dzień na wyprowadzanie pieska, ubieramy smyczkę i idziemy na zewnątrz. Po drodze przy okazji gniotę tyle ślimaków bezskorupkowych, ile się da (kiedyś małe mendy wyjadły mi całą sałatę jednego dnia! Od tego dnia wypowiedziałam bezdusznych stworzeniom totalną wojnę. Uwielbiają też moje ukochane łubiny wysiane z nasion w tamtym roku...).
   Kiedy wracamy ze spaceru robię sobie słabą kawkę (bo tylko taką mogę teraz pić) i włączam laptopa, aby odebrać maile, popracować nad nowym tematem do pracy na zajęcia z moimi kochanymi Pacjentami oraz by porozmawiać z moim dobrym Znajomym z Indii, u którego jest już godzina grubo po 10tej. Najlepiej pracuje mi się nad przygotowywaniem nowych scenariuszy zajęć właśnie rano, kiedy wszyscy  śpią, kiedy jeszcze życie się do końca nie obudziło i tylko od czasu do czasu nieśmiało ptaszki śpiewają, a Lucky zamiata z sympatią ogonem. To chwila błogiego spokoju, kiedy nie idzie telewizor ani radio, kiedy nie słychać żadnych prac na zewnątrz... Jednak czas ten szybko mija. W między czasie natomiast nastawiam pranie, aby powiesić je gdy wrócę z pracy. Niekiedy podłoga wymaga mojej uwagi, szczególnie teraz, kiedy czarne kudełki Luckiego idealnie widać na białych płytkach. Potem zanim Grześ wstanie, przygotowuję dla nas śniadanie, herbatkę oraz kanapki do pracy na cały dzień. Czasem żółw Tiger też wymaga uwagi.
   Jeśli zostanie mi chwilka, to jeszcze raz wychodzę do ogrodu, żeby zrobić małe prace (pozbyć się przekwitłych kwiatostanów z roślin, aby te swoją energię skupiły na wzroście, a nie zawiązywaniu nasion) albo zrobić szybkie ekologiczne opryski przeciw mszycom lub chorobom grzybowym albo po prostu podlać roślinki, które wiem, że tego wymagają.
   Potem czas obudzić Grzesia. Razem jemy śniadanko i ja już za Nim tęsknię wiedząc, że za chwilę wyjeżdżamy do pracy. Zazwyczaj jeździmy osobno, chociaż pracujemy 500 m od siebie, bo jednak kończymy w różnych porach. Dziś wyjątkowo jedziemy razem, bo po pracy udajemy się na ważne badania. Trzymajcie kciuki.
   Po 7dmiu godzinach, czasami 8miu wracam do domku po drodze robiąc potrzebne zakupy spożywcze oraz obdzwaniając Rodzinkę. Wita mnie stęskniony i szczęśliwy że już jestem Lucky. Wyprowadzam go szybko na zewnątrz, a potem zajmuję się przygotowywaniem obiadu, w między czasie wieszam pranie, które zdążyło się wyprać. Chwilkę odetchnę na kanapie, wyciągnę zmęczone mięśnie, czasem uda mi się troszkę poćwiczyć. Wczoraj natomiast potwornie bolała mnie głowa, więc niewiele udało się zdziałać, byłam praktycznie nie do życia...
   Ale jak głowa mnie nie boli, to po zjedzeniu obiadku obowiązkowo wychodzę do ogródka, przeglądnąć co trzeba zrobić i wykonać jakieś drobne prace.
    Potem znowu czas na przygotowanie się do pracy, robotę papierkową. Czytam różne artykuły, książki i wybieram te, które nadałyby się dla moich Pacjentów. Na to schodzi trochę czasu...  Dodatkowo trzeba wymyślić ciekawe ćwiczenia kognitywne, aktywizujące, rozgrzewające itd.
   Właśnie teraz tak sobie myślę, że okna kuchenne wymagają mojej uwagi w najbliższym czasie, bo po pracach nad kostką zdążyły się sporo zakurzyć... Może uda mi się to zrobić na raty.
   I znowu zamiatanie kłaczków Luckiego w salonie i na kanapie, którą sobie upodobał.
   Wieczorem jakiś film z Grzesiaczkiem, najlepiej w miłej, wygodnej, wtulonej w niego pozycji. Niestety często do akcji wkracza laptop, na którym Grześ jeszcze musi zdalnie popracować dostając telefony od różnych klientów.
   Spać chodzę najpóźniej o 22, ponieważ tak mój organizm się już nauczył. Dodatkowo czasem zmęczenie ogarnia mnie wcześniej, przyczyną może być ten Maluszek siedzący mi w brzuszku i rozrabiający:)
   Pocieszam się, że jeszcze dwa miesiące w takim tempie, a potem będę mogła nieco zwolnić i może nawet uda się wyjechać gdzieś na parę dni odpocząć i zrelaksować się...
    Tak mniej więcej wygląda mój standardowy dzień... Miłej środy Wam życzę, kochani.