wtorek, 2 czerwca 2015

Mój dzień...

Witajcie kochani. Czy Wy też tak macie, że czas przecieka Wam przez palce? Ja dziś zatrzymałam się na chwilę, aby przeanalizować dlaczego tak mało go mam ostatnio... Zaczęłam się zastanawiać jak spędzam przykładowy, roboczy dzień...
   Wstaję około 5.20 (tak, rano, kiedy mój Mężuś przekłada się jeszcze na drugą stronę), idę do łazienki na poranną toaletę. Ubrana, umyta schodzę na dół, wita mnie szczęśliwy Lucky. Chwilkę się z nim bawię, tresuję, nagradzam przysmakiem. Jeśli jest to mój dzień na wyprowadzanie pieska, ubieramy smyczkę i idziemy na zewnątrz. Po drodze przy okazji gniotę tyle ślimaków bezskorupkowych, ile się da (kiedyś małe mendy wyjadły mi całą sałatę jednego dnia! Od tego dnia wypowiedziałam bezdusznych stworzeniom totalną wojnę. Uwielbiają też moje ukochane łubiny wysiane z nasion w tamtym roku...).
   Kiedy wracamy ze spaceru robię sobie słabą kawkę (bo tylko taką mogę teraz pić) i włączam laptopa, aby odebrać maile, popracować nad nowym tematem do pracy na zajęcia z moimi kochanymi Pacjentami oraz by porozmawiać z moim dobrym Znajomym z Indii, u którego jest już godzina grubo po 10tej. Najlepiej pracuje mi się nad przygotowywaniem nowych scenariuszy zajęć właśnie rano, kiedy wszyscy  śpią, kiedy jeszcze życie się do końca nie obudziło i tylko od czasu do czasu nieśmiało ptaszki śpiewają, a Lucky zamiata z sympatią ogonem. To chwila błogiego spokoju, kiedy nie idzie telewizor ani radio, kiedy nie słychać żadnych prac na zewnątrz... Jednak czas ten szybko mija. W między czasie natomiast nastawiam pranie, aby powiesić je gdy wrócę z pracy. Niekiedy podłoga wymaga mojej uwagi, szczególnie teraz, kiedy czarne kudełki Luckiego idealnie widać na białych płytkach. Potem zanim Grześ wstanie, przygotowuję dla nas śniadanie, herbatkę oraz kanapki do pracy na cały dzień. Czasem żółw Tiger też wymaga uwagi.
   Jeśli zostanie mi chwilka, to jeszcze raz wychodzę do ogrodu, żeby zrobić małe prace (pozbyć się przekwitłych kwiatostanów z roślin, aby te swoją energię skupiły na wzroście, a nie zawiązywaniu nasion) albo zrobić szybkie ekologiczne opryski przeciw mszycom lub chorobom grzybowym albo po prostu podlać roślinki, które wiem, że tego wymagają.
   Potem czas obudzić Grzesia. Razem jemy śniadanko i ja już za Nim tęsknię wiedząc, że za chwilę wyjeżdżamy do pracy. Zazwyczaj jeździmy osobno, chociaż pracujemy 500 m od siebie, bo jednak kończymy w różnych porach. Dziś wyjątkowo jedziemy razem, bo po pracy udajemy się na ważne badania. Trzymajcie kciuki.
   Po 7dmiu godzinach, czasami 8miu wracam do domku po drodze robiąc potrzebne zakupy spożywcze oraz obdzwaniając Rodzinkę. Wita mnie stęskniony i szczęśliwy że już jestem Lucky. Wyprowadzam go szybko na zewnątrz, a potem zajmuję się przygotowywaniem obiadu, w między czasie wieszam pranie, które zdążyło się wyprać. Chwilkę odetchnę na kanapie, wyciągnę zmęczone mięśnie, czasem uda mi się troszkę poćwiczyć. Wczoraj natomiast potwornie bolała mnie głowa, więc niewiele udało się zdziałać, byłam praktycznie nie do życia...
   Ale jak głowa mnie nie boli, to po zjedzeniu obiadku obowiązkowo wychodzę do ogródka, przeglądnąć co trzeba zrobić i wykonać jakieś drobne prace.
    Potem znowu czas na przygotowanie się do pracy, robotę papierkową. Czytam różne artykuły, książki i wybieram te, które nadałyby się dla moich Pacjentów. Na to schodzi trochę czasu...  Dodatkowo trzeba wymyślić ciekawe ćwiczenia kognitywne, aktywizujące, rozgrzewające itd.
   Właśnie teraz tak sobie myślę, że okna kuchenne wymagają mojej uwagi w najbliższym czasie, bo po pracach nad kostką zdążyły się sporo zakurzyć... Może uda mi się to zrobić na raty.
   I znowu zamiatanie kłaczków Luckiego w salonie i na kanapie, którą sobie upodobał.
   Wieczorem jakiś film z Grzesiaczkiem, najlepiej w miłej, wygodnej, wtulonej w niego pozycji. Niestety często do akcji wkracza laptop, na którym Grześ jeszcze musi zdalnie popracować dostając telefony od różnych klientów.
   Spać chodzę najpóźniej o 22, ponieważ tak mój organizm się już nauczył. Dodatkowo czasem zmęczenie ogarnia mnie wcześniej, przyczyną może być ten Maluszek siedzący mi w brzuszku i rozrabiający:)
   Pocieszam się, że jeszcze dwa miesiące w takim tempie, a potem będę mogła nieco zwolnić i może nawet uda się wyjechać gdzieś na parę dni odpocząć i zrelaksować się...
    Tak mniej więcej wygląda mój standardowy dzień... Miłej środy Wam życzę, kochani.

2 komentarze:

  1. Ja też jestem rannym ptaszkiem a ta dzisiejsza pora jest wybrykiem długiego weekendu jedynie :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. To jesteś bardzo pracowita. Ja też kocham wstawać tak wcześnie rano, dzień jest wówczas długi...
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń