niedziela, 15 marca 2020

Narodziny Zosieńki - 5 marca, godz 12,10

    5 marca o godzinie 12.10 przyszła na świat nasza Kruszynka, Perełka na którą tak czekaliśmy - Zosieńka. 3640g szczęścia i 56cm miłości. To było moje trzecie cięcie cesarskie i pomimo tego, że nastawiałam się na olbrzymi stres w związku z operacją to gdy trafiłam na stół, nagle ogarnął mnie spokój i przeświadczenie, że wszystko będzie dobrze. Jestem pewna, że to wpływ modlitw moich oraz mojej Rodziny i Przyjaciół, którzy w ten sposób byli przy mnie.
   W szpitalu pojawiliśmy się koło godziny 7 i zanim zostaliśmy przyjęci na oddział upłynęły jakieś dwie godzinki. Potem nie było sali przedporodowej, więc trafiłam na oddział patologii ciąży, gdzie podano mi pierwsze kroplówki. Później, gdy sala się zwolniła, przeszłam do niej na kolejny etap przygotowań. Gdy wszystko było gotowe pożegnałam się z Grzesiem i oddałam w ręce lekarek i położnych. Pani anestezjolog wbijała mi się w kręgosłup 6 razy (z Nikosiem było to aż 8!), więc do tej pory czuję jeszcze ból w tym odcinku.
   Napomknę, że anestezjolog nie była pewna, czy znieczulenie zadziałało, więc po teście bólu odetchnęła z ulgą...
   Moja lekarka, która prowadziła mnie w ciąży, robiła cięcie. Podczas operacji modliłam się o zdrowie Córeczki. Wkrótce usłyszałam Jej płacz, a potem mogłam przytulić się do Jej twarzyczki. Zosia otrzymała 10 punktów w skali Apgar.  
   Moja lekarka stwierdziła, że w brzuszku cytuję "szału nie ma i dobrze, że nie czekałyśmy dłużej, bo coś mogłoby pęknąć. Tak więc jeśli jest pani zadowolona z liczby potomstwa, to proponuję zakończyć działalność".
  Zszywanie trwało dosyć długo i było bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem, bo robiło mi się niedobrze i słabo. Być może przez ucisk na żołądek.
   Po operacji trafiłam na dwuosobową salę, którą dzieliłam z sympatyczną koleżanką - Anetą i jej synkiem Łukaszem, który miał sporą żółtaczkę. Wkrótce pani położna przywiozła mi Zosieńkę i mogłam cieszyć się naszym pierwszym karmieniem, do którego Córeczka chętnie się zabrała.


Miałam to szczęście, że jeszcze wtedy nie było szaleństwa koronowirusowego i mój Mężuś mógł spędzać ze mną czas, mógł zobaczyć dziecko i po prostu z nami być. Teraz w szpitalach takiej możliwości nie ma i bardzo współczuję tym wszystkim mamusiom, które muszą czuć się niesamowicie samotne, a już szczególnie nie życzę tego nikomu po cesarce, kiedy człowiek dużo dłużej dochodzi do siebie. Gdy ja leżałam trzy dni po cesarce, możliwa była wizyta jednej osoby naraz. I bardzo tego pilnowano. Potem pani sprzątająca wspomniała, że widziała, jak przywieźli kogoś najprawdopodobniej z podejrzeniem o koronowirusa, bo wszyscy byli ubrani od stóp do głów. I tak, po moim wyjściu ze szpitala media potwierdziły pierwszy przypadek zarażenia właśnie tam, gdzie rodziłam, czyli w Żeromskim. Ciarki mnie przechodzą na myśl o tym, że udało nam się z Zosieńką w ostatniej chwili mieć normalne warunki pobytu w szpitalu.

Pionizację rozpoczęłam około 6ciu godzin po operacji. Nauczona doświadczeniem wiem, że im wcześniej się do tego zmusi, tym lepiej organizm sobie radzi. Moją dodatkową motywacją byli Chłopcy, którzy czekali na mnie w domu i dla których jak najszybciej chciałam dojść do formy. Nie ukrywam, ból był, byłam cała napuchnięta w jamie brzusznej, obolała nie tylko tam, bo także kręgosłup nie dawał mi wytchnienia, a w drugiej dobie karmienia doszedł też nieznośny ból piersi, z którym zmaga się chyba każda mama zaczynająca karmienie maluszka. Trzeba to przetrwać, by potem było lepiej, by później w pełni cieszyć się macierzyństwem już bez bólu. Z Tadziem, moim Pierworodnym popełniłam ten błąd, że dałam się pokonać bólowi i unikałam przystawiania do piersi w początkowych dniach. Skutek był taki, że nie miałam pokarmu, laktacja nie była pobudzona, więc mój Synek musiał być dokarmiany mlekiem modyfikowanym. Z Nikosiem już nie powtórzyłam tego błędu i nasze karmienie po początkowych trudach było jak z bajki. W przypadku Zosi już teraz mam dosyć dużo pokarmu, ale wiem, że sporo pracy jeszcze przede mną.

 Panie położne były pod wrażeniem moich chęci szybkiej pionizacji, ale jeszcze bardziej wtedy, gdy po prostu wstałam z łóżka i wzięłam prysznic, a następnie już samodzielnie przebierałam moją Zosieńkę.
 Może to zabawne, ale dopiero po trzecim porodzie udało mi się zauważyć, że mamy po porodach zarówno naturalnych, jak i tych przez cesarkę, wciąż wyglądają jakby były w ciąży. Szkoda, że te brzuszki tak magicznie nie znikają, prawda? Wszystko wymaga czasu...
 Zosieńka jest małą Śpiącą Królewną, bardzo dużo śpi, budzi się na karmienie, a płacze tylko gdy jest głodna lub boli ją brzuszek, bo nie może zrobić kupki (wtedy tak charakterystycznie się pręży). Poza tym nie płacze (obecnie mamy 9tą dobę), a jeśli już, to bardzo łatwo ją ukoić. Wystarczy, że się do niej przytulę i będę mówiła. Jest cudownym Dzieciątkiem, prawdziwym Darem od Boga, za który jestem tak strasznie wdzięczna.
 Do domu zostałyśmy wypisane 7 marca po południu. W domu czekał na nas prawdziwy komitet powitalny (chyba z 10 osób nie licząc Synków!). Tadzio i Nikoś od razu zakochali się w Zosieńce. Nikoś nie przestaje Jej całować i ciągle powtarza  "cieszę się, że Zosia wyskoczyła z brzuszka". Tadzia zachwyca jej maleńkość. Nikoś najchętniej by ją karmił i trzymał na rękach (na to drugie Mu pozwoliłam).

Chłopcy mieli też któregoś dnia zabawę, w której każdy z nich był w ciąży, a potem rodził Zosię. Wsadzali sobie wtedy misie pod koszulki:)

Nasza pierwsza noc w domu była spokojna, Zosia połowę czasu przespała w łóżeczku, a połowę spędziła na karmieniu oraz brzuchu Taty. A rankiem Chłopcy przyszli do nas i chwilkę leżeliśmy wszyscy razem.

Dźwiganie 3,5 kg to drobnostka w porównaniu z Chłopcami, którzy ważyli 4,400kg oraz 4,170kg.

 Nikoś dumny z tego, że po raz pierwszy trzyma w ramionach swoją Siostrzyczkę.

Udało mi się zrobić odciski stópek Zosi, ale chyba będę musiała dorobić kilka sztuk.

 W dzień Zosia sypia w gondoli.




Mam to wielkie szczęście, że Chłopcy sami znajdują sobie zajęcia, są tacy kochani.

   Dziękuję Bogu, że zdecydowaliśmy się na trzecie dziecko... Po Chłopcach nie chciałam już zachodzić w ciążę, aby nie przechodzić ponownej cesarki oraz wszelkich perypetii zdrowotnych, jakie po drodze mogą się wydarzyć. Marzyłam jednak o córeczce. Wiecie, jednak kobieta potrzebuje drugiej kobietki w domu. Dlatego też przez długi czas myśleliśmy o adopcji. I już prawie mieliśmy załatwiać pierwsze kontakty z jakimś ośrodkiem adopcyjnym. Chciałam wziąć dziewczynkę w wieku Tadzia, świadomą tego, że choć będę jej mamusią, to nie biologiczną. Jednak po tylu negatywnych opowieściach z kimkolwiek bym o tym nie rozmawiała uznałam, że jednak nie jestem aż tak silna psychicznie, aby zmierzyć się  z ewentualnymi genowymi przeciwnościami oraz różnymi niuansami, na które nie będę mieć większego wpływu. Stchórzyłam:(, chociaż serce mi pękało na myś,l że gdzieś tam czeka smutna dziewczynka, aby dać jej dom pełen miłości- coś, czym mogłam ją obdarować, ale tego nie zrobiłam...
   I tak pewnego popołudnia na którymś z mamusinych spotkań z moimi przyjaciółkami, oznajmiłam im zmianę decyzji... Niestety nie podejmę się adopcji i muszą mi wystarczyć moi dwaj cudowni Synkowie. Dokładnie tydzień później organizowałam imprezę urodzinową Nikosiowi. Było mnóstwo Gości, a wśród nich Przyjaciółka z trójką dzieci. Wtedy chyba nie analizowałam jej obecności pod kątem moich ponownych rozważań, ale teraz wiem, że najprawdopodobniej zadziałała moja podświadomość. Wieczorem, kiedy Grześ leżał już w łóżku, ja nagle zastygłam, podczas przebierania się i rozmyślałam.... Gdyby wtedy mój Mężuś tego nie zauważył i nie drążył kilka razy o czym tak myślę, bo mam poważną minę, to nie mielibyśmy teraz Zosi. Powiedziałam Mu wtedy: "A wiesz Kochanie tak się zastanawiam, czy za parę lat nie będziemy żałować, że nie postaraliśmy się o trzecie, kiedy wciąż był na to czas oraz możliwości..." Mój Mężczyzna popatrzył na mnie, uśmiechnął się i powiedział "No to co, robimy.", a mnie ogarnęła wielka ulga, spokój duszy oraz ogromna ochota na baraszkowanie :D I tej właśnie nocy dokładnie poczęta została Zosia, wymodlona Córeczka. Ja modliłam się do świętej Rity, a dwie osoby poszły na różne pielgrzymki niosąc również moją intencję. I głęboko wierzę, że to Bóg zdecydował się obdarzyć mnie łaską urodzenia córeczki, bo wielka jest siła modlitwy, już nie raz się o tym przekonałam. Czasem jednak potrzeba czasu i zaufania.


4 komentarze:

  1. Witaj Zosiu na świecie!
    Dziękuję Klaudusiu za dobre wieści, bo szczerze powiedziawszy, aż się zaczęłam zastanawiać co u Was słychać w związku z koronawirusem, czy wszystko się udało przed tą całą epidemią. I z ulgą dzisiaj przeczytałam, że tak. Gratuluję córeczki, jest śliczna. Niech Wam się zdrowo chowa.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje i zdrowia dla malutkiej i dla Ciebie, wiem przez co przechodzilas bo też jestem po 3 CC i na trzecie trudno było nam się zdecydować ale teraz nie wyobrażamy sobie życia bez naszej trójki. Pozdrawiam i dużo siły i cierpliwości

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe wieści. Gratuluję i życzę Wam dużo zdrowia i radości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudowna opowieść, jesteś świętą Mamą.

    OdpowiedzUsuń