wtorek, 31 stycznia 2017

Luty!


   Jutro już luty. W styczniu sporo się działo, zachorowaliśmy na zapalenie krtani z Tadziem, więc dosyć długo siedzieliśmy w domku, izolując się od ludzi zdrowych oraz smogu. Takie siedzenie w domu jest uciążliwe, szczególnie, kiedy nie ma się siły na nic...  Nie mogę się już doczekać wiosny i cieplejszej aury oraz korzystniejszego powietrza, bo teraz nie ma czym oddychać, co jest przerażające. O dziwo mój Syneczek chorobę przeżył o wiele znośniej niż ja - On zawsze jest pełen energii, wigoru i uśmiechu, mnie trzymało o wiele dłużej, ale może nakłada się na to też to, że jestem w ciąży i za bardzo nie miałam się czym leczyć....
      A właśnie:) Mieliśmy badanie prenatalne i wiemy już, że Tadzio będzie miał Braciszka:) Bardzo się cieszę, bo będą mogli się razem bawić, wspierać się nawzajem i psocić. Poza tym doświadczenie z chłopcem już mamy, ubranka mamy, zabawki mamy, nawet w pokoju nie trzeba zmieniać kolorystyki:) Same plusy! Myślimy już nad imieniem, na razie podoba mi się Henio.
   Mały Braciszek Tadzia waży teraz 401 gramów, ale potrafi już dosyć silnie kopać, czuję jego ruchy, szczególnie wieczorami. Ulżyło nam, bo badanie prenatalne nie wykazało żadnych nieprawidłowości, wszystko jest dobrze. Tak naprawdę najważniejsze jest zdrowie maluszka, nie wiem co by było, gdybyśmy musieli się zmagać z ciężką chorobą genetyczną dziecka. Podziwiam siłę tych wszystkich matek, które się nie załamały i dzielnie walczą każdego dnia. Ale pewnie gdyby trafiło to też na nas, także musielibyśmy być silni i po prostu walczyć, dać z siebie wszystko, aby pomóc Maluszkowi...

Na zdjęciu powyżej jeszcze stała u nas choinka... Rozebraliśmy ją w ostatni weekend stycznia. Następne Święta Bożego Narodzenia spędzać będziemy już w czwórkę:)

Tadzio uwielbia swoje flanelowe pieluszki. Zawsze zasypia z jedną z nich, lubi się do nich przytulać. Czasem tak właśnie się nimi nakrywa, jak babulinka.
   Uwielbia też huśtanie w kocyku, sprawia mu to ogromną radość. Tak niewiele trzeba - kocyk i dwóch dorosłych i zabawa murowana.
   Byliśmy też w Krainie Zabaw podczas gdy Tatuś ćwiczył na siłowni (powrócił do treningów, średnio co drugi dzień jest na siłowni, ja pewnie też dołączę, ale to po porodzie, jak dojdę do siebie, trzeba będzie wrócić do formy). Największą radość sprawiły kulki, w których Tadzio mógł niemalże pływać. Najpierw na sali byliśmy sami, ale za chwilę przybyło dzieci. Co jest irytujące - pomimo wywieszonych karteczek z prośbami o pozostawianie chorych dzieci w domu, aby nie zarażały innych bawiących się szkrabów, jedna matka miała to głęboko w d... i pozostawiła swoją zasmarkaną i kaszlącą na wszystkie strony córkę. To się nazywa brak jakiejkolwiek odpowiedzialności. Jasne, co ją obchodzą inne dzieci, a niech się zarażają, prawda? Dobija mnie brak jakiegokolwiek myślenia u takich rodziców... Ja nigdy nie narażałabym inne małe pociechy na ryzyko zarażenia się, dlatego odwołałam spotkanie z naszymi znajomymi i też nie ciągnę Tadzia w odwiedziny do innych dopóki będę mieć pewność, że jest kompletnie zdrowy. Ale wciąż dobija mnie głupota dorosłych, którzy pomimo świadomości przebywanej choroby potrafią przywlec nie całkiem zdrowe dziecko do innego.

Tadeuszek pierwszego i drugiego dnia choroby był wielką przylepą i nie chciał spać inaczej, jak na moim brzuszku i klatce piersiowej, a w nocy u Taty (ja położyłam się w innym pokoju, by chociaż jedno z nas mogło zasnąć, a i tak budziłam się i przychodziłam tulić biednego Tadzika, któremu ataki kaszlu przerywały sen). Tadzio dzielnie przyjmował lekarstwa, wysiąkiwał nosek, zajadał rosołek (na szczęście apetytu mu nie brakowało), jednak inhalacji nie byliśmy w stanie mu zrobić, bo panicznie się tego bał.
 Przed chorobą spotkała nas też niemiła przygoda... Byłam w domu sama z Synkiem i niestety Tadzio zaczął mi się dławić jakimiś chrupkami, których po prostu za dużo napakował do buzi. Sytuacja wyglądała potwornie, bo cały mi zsiniał, oczy miał przeszklone łzami, nie mógł złapać powietrza. Wiedziałam, że muszę działać szybko, więc chwyciłam Bąbelka w ramiona, obróciłam plecami do siebie i trzymając go delikatnie do dołu kilkakrotnie mocno uderzyłam między łopatkami. Niestety to nie pomogło, a po twarzy widziałam jak mój Syn odpływa tracąc powoli przytomność, już oczka przekręcały Mu się do góry, a ja miałam tysiące myśli w głowie, między innymi zastanawiałam się, czy karetka zdąży dojechać...Koszmar. Trwało to pewnie sekundy, ale dla mnie było wiecznością. Szybko włożyłam dwa palce do buzi Tadzia zagarniając to, co tylko mogłam i przy okazji wywołując odruch wymiotny. Tadeuszek zwymiotował na podłogę i zaczął wreszcie oddychać, ja przy okazji także... Wzięłam Go w ramiona i dziękowałam Bogu, że mi się udało. Dopiero teraz dopadło mnie przerażenie, które stłumione było przez adrenalinę. Tuliłam Go i tuliłam ciesząc się, że nie mam w nawyku panikowania, co chyba jest najgorsze w takim przypadku, gdy strach paraliżuje zdolność myślenia i działania.
   Dlatego kochane mamy - pooglądajcie filmiki z podobnymi scenkami, abyście wiedziały dokładnie co robić, bo gdy spotka Was coś takiego nie ma czasu na dokształcanie się, trzeba działać szybko. Oby Was to nigdy nie spotkało, ale warto wiedzieć co robić.


 Rękodzieło dalej było czynione, jednak teraz w wolniejszym tempie. Wraz z nastaniem wiosny jestem przekonana, że ogród zajmie większość mojego wolnego czasu, więc robię póki mogę, jednak myślami już jestem przy moich roślinkach...

 Powstały koniki...





i kotki w ramkach...





I wiosenne już króliczki.




Tyle na dzisiaj kochani, miłego wieczorku Wam życzę, oby do wiosny!

3 komentarze:

  1. to przeszliscie szkole życia! zdrówka zyczymy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale się przestraszyłam. O pogotowiu nie ma co marzyć, zbyt długi czas...Dzięki Bogu, że byłaś przytomna. Biedactwa. Zdrówka Wam życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. I braciszka pozdrawiam, też mam dwóch kochanych Synków, tylko trochę starszych:-)

    OdpowiedzUsuń