Do porodu 30 dni... A ja cieszę się miłością Chłopów do nienarodzonej jeszcze Zosi... Kilka sytuacji...
1. Poprosiłam Tadzia, gdy leżałam na kanapie starając się odpocząć, by przykrył moje gołe nogi kocykiem. On nie tylko przykrył mi nogi, ale i brzuszek dorzucając: "Żeby Zosi było ciepło"
2.Nikoś delikatnie przytula się do brzuszka i mówi: "Kocham Zoooosię...."
3. Opowiadam wieczorem Chłopcom, że jak będę rodzić Zosię, to prawdopodobnie zostanę w szpitalu jakieś trzy dni. A Tadzio przerażony "W szpitalu? Ale jak to, przecież tam nie ma zabawek!" Martwił się, że Zosia nie będzie miała czym się bawić.



Wciąż
liczę na to, że spadnie u nas śnieg i w końcu będziemy mogli
ulepić symbolicznego bałwana oraz chociaż raz zażyć jazdy na
sankach... Niestety takie są skutki zmian klimatycznych, które
ludziom wydostały się spod kontroli... Bardzo ubolewam nad tym, że
ludzie niszczą świat, nie szanują tego, co dane nam jest od Boga.
Płoną lasy w Amazonii, płonie prawie cała Australia od kilku
dobrych miesięcy... Panują tam niesamowite upały, a deszcz prawie
nie pada. W Polsce sytuacja hydrologiczna również jest niedobra,
brakuje wody w wielu regionach, nie są budowane zbiorniki
retencyjne, a ludzie marnują wodę, nie szanując jej wcale,
uważając, że zawsze będzie nam dana. Dlatego też próbuję
nauczyć Chłopców jak ważne jest dbanie o nasze środowisko,
szanowanie i oszczędzanie wody oraz wszelkich zasobów (chociażby
prądu). Od zeszłego roku mamy fotowoltaikę (czyli produkujemy swój
własny prąd ze słońca), jednak to nie zwalnia nas z obowiązku
dalszego oszczędzania prądu. Uczę Synków, że trzeba gasić
światła w pokoju, jeśli obecnie w nim nie przebywamy, wyłączać
wszystkie sprzęty, które nie są używane.
Chciałabym
mieć więcej siły i energii, ale obecnie odliczam dni do porodu, bo
jest mi bardzo ciężko. Chciałabym bawić się z Chłopcami na
dywanie, ale jedynie co mogę zrobić, to wymyślać aktywności,
które mnie nie obciążają. Ostatnio zrobiłam im tor przeszkód z
tunelem z krzeseł i kocyka, z tunelem z Tatusiowej karimaty
(złączyłam jej brzegi taśmą pakową), garnków, na które
wychodzili oraz kilku innych rzeczy przez które skakali.
Zrobiliśmy
też wyklejane kwiaty dla Prababć Chłopców. Wycięłam
Chłopcom dziurkaczem ozdobnym małe kolorowe kwiatuszki, narysowałam
kontury kwiatu na kartce, dałam kleje, a oni przyklejali wycięte
elementy do kartki.
Innym
razem robili jeża z kolorowych pinezek oraz kuli styropianowej.
Bardzo podobało im się wciskanie pinezek do kuli. I nie - nie było żadnych ofiar, Chłopcy zostali ostrzeżeni przed ewentualnym zagrożeniem i jakoś udało im się uniknąć zranienia.
Kolejną
zabawą było przenoszenie z kartonu do kartonu małych autek przy
użyciu moich klamerek do włosów, które miały udawać dźwig.
Świetnie m poszło.
Kiedy
indziej wsuwali długi sznurek w wąski otwór butelek, a małe
koraliki wciskali w niewielkie otwory w słoikach.
Wczoraj robiliśmy też teatrzyk cieni, kiedy już się ściemniło. Do takiej zabawy wystarczy latarka lub lampka, prześcieradło oraz różne przedmioty, których kształt będzie się pojawiał jako cień na prześcieradle.
Uwielbiają
też bawić się w bazę, którą zazwyczaj robię z kocyka
zawieszonego między futrynami okien i fotelem. Na górze mają też
swój mały niebieski namiot, do którego kupiłam im też małą
lampkę na baterię. W środku mają podusię i dużo zabawek.
Niestety namiot będzie musiał zniknąć jakieś dwa miesiące po narodzinach Zosi, bo stanie tam jej szczebelkowe łóżeczko.
A korzystając z okazji, że mnie czytacie, zapraszam Was do pomocy biednej, chorej na SMA Marysi Miąsko, która potrzebuje prawie 9 milionów, by wyjechać do Stanów i otrzymać lek, który uratuje jej życie. Jeśli potraficie sobie odmówić dziś drobnej przyjemności, proszę wspomóżcie zbiórkę, która niestety stoi w miejscu. Każda złotówka się liczy, nie myślcie, że Was najmniejsza kwota nie zrobi różnicy, bo każda przybliża do końca...