Jestem Klaudia, mama trójki cudownych dzieci i żona wspaniałego Mężczyzny.W swoim życiu próbowałam wielu rzeczy- walczyłam na Mistrzostwach Polski w kickboxingu , jeździłam konno (mieliśmy klacz Mimi), tańczyłam salsę, tworzyłam makramy, jeździłam z Mężem terenówką, a obecnie od jakiegoś czasu zakochaliśmy się w karawaningu (całą 5tką jeździmy naszym kamperkiem) oraz sportach wodnych (motorówka i skuter). Kocham ogród i rośliny! Odkąd skończyłam 18 lat oddaję krew. Tańczę bachatę.
Odwiedziliśmy też wspaniałe miejsce dla miłośników sprzętu wojskowego. Nawet Zosi się podobało:) Muzeum znajduje się w Mrągowie, wstęp kosztuje 20zł, na miejscu jest też niepowtarzalna możliwość przejechania się czołgiem, transporterem lub innym pojazdem po uzbieraniu odpowiedniej ilości chętnych (minimum 10 osób).
Zapraszam Was na relację fotograficzną z tego miejsca.
Był jeden radziecki MIG
Tadzio strzelił nam taką fotkę:)
Kciuki w górę i uśmiechy na twarzy - chyba jest fajnie:)
Jako pamiątkę zakupiliśmy Chłopcom tą ciężką, wojskową skrzynkę. Będą mogli chować w niej jakieś skarby.
Do niektórych wozów można była wsiąść i poczuć się ich kierowcą.
Czyż Zosia nie wygląda słodko jaka mała strażaczka?
Rdza stworzyła na tym pojeździe piękne dzieło sztuki.
Wygłupy z Zosią.
Poznajecie Rudego 102? :)
Cennik przejażdżek.
Samo Mrągowo jest bardzo urokliwym miasteczkiem. Znane z transmisji różnych koncertów, festiwali, pikników i kabaretów. Bardzo zadbane, dużo jest też zieleni, którą kocham.
Poniżej w tle pięknie odnowiona Szkoła Muzyczna w Mrągowie.
Po 9ciu dniach pobytu na Mazurach postanowiliśmy zmienić lokalizację ze względu na pogarszającą się pogodę - wybór padł na województwo wielkopolskie i Ślesin - kemping Letnik.
Zanim do tego doszło jednak, jeszcze na Mazurach mieliśmy awarię motorówki, która pochłonęła cały nasz dzień oraz sporą dozę gotówki - padł nam rozrusznik i nie mogliśmy odpalić silnika. Początkowo Grześ myślał, że to akumulator, więc podjechał taksówką do Mikołajek po nowy akumulator, jednak po jego zamontowaniu okazało się, że przyczyna tkwi gdzie indziej. Udało Mu się wymontować rozrusznik i nieco go wyczyścić, ale nic to nie dało. Zostaliśmy zmuszeni do szukania pomocy z zewnątrz. Okazało się, że firmy, które naprawiają jednostki pływające na miejscu mają terminy na dwa miesiące. Znaleźliśmy więc mechanika, który podjąłby się naprawy od razu, jednak musieliśmy naszego Larsona jakoś mu dostarczyć. Wobec czego wezwaliśmy WOPR i zapłaciliśmy za usługę holowania (300zł). Sama naprawa wyniosła nas 1700zł, motorówka była sprawna kolejnego dnia.
Taka oto przygoda. Niestety trzeba być przygotowanym, że różne rzeczy mogą się zepsuć - np. nauczeni doświadczeniem na Wiśle teraz wozimy ze sobą zapasową śrubę napędową, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że można ją uszkodzić zahaczając o niewidoczną przeszkodę pod wodą.
W naszym Larsonie brakuje nam jednej rzeczy na deszczową pogodę - tzw. cabrio, które chroni przed opadami całkowicie. Ostatnio musieliśmy też wymieniać napy w plandekach portowych, bo te standardowe, które mamy niestety się powoli odrywały. Zestaw wkręcanych napów do naszych plandek wyszedł...1008zł (!)... a to tylko napy, kawałek stali.
Niestety posiadanie motorówki wiąże się nie tylko z przyjemnościami, ale też i sporymi wydatkami, a także z ryzykiem na wodzie. Wypływając musimy mieć respekt do wody oraz zachować uważność w stosunku do innych jednostek pływających. Zarówno na wodzie, jak i na drodze obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Przepisy przepisami, ale czasami fakt, że inny sternik ma uprawnienia do pływania sprzętem wodnym nie oznacza, że zna zasady obowiązujące na wodzie. Na Mazurach widzieliśmy różne przypadki wymuszania pierwszeństwa. Zdarzyły się też poważniejsze wypadki właśnie na Tałtach. To tam zginęła 8latka, która podczas ślizgu znalazła się w kabinie, co nie powinno mieć miejsca. Dodatkowo łódka była przeciążona, a sternikiem była osoba bez patentu... Ludzie lekceważą sobie zdrowie i życie, a potem dochodzi do tragedii...
Pływając skuterem wodnym nieraz zwracam uwagę pływającym daleko od brzegu ludziom, którzy nie mają pomarańczowych bojek. Oni nie zdają sobie sprawy z zagrożenia. Skuter czy motorówka płynąc 70km na godzinę nie zauważy ledwo widocznych główek wystających z wody... A przepłynięcie po kimś często kończy się po prostu śmiercią.
Dzisiaj zabieram Was do tajemniczej osady Galindów, która znajduje się na półwyspie Jeziora Bełdany na Mazurach. My dobiliśmy tam motorówką, a przywitał nas chłopak ubrany w białą szatę. Na miejscu mogliśmy zwiedzić ciemne i fascynujące groty, zobaczyć przypominającego niedźwiedzia psa, podziwiać drewniane rzeźby oraz wiele innych atrakcji. Na miejscu działa bar, restauracja oraz hotel. Jest też możliwość stacjonowania kamperem lub przyczepą.
Wstęp to 10zł od osoby (dzieci do 3 lat za darmo). Cumowanie łodzi gratis przy opcji zwiedzania. Zwiedzanie z przewodnikiem możliwe przy 20 osobach. Generalnie miejsce piękne i niezwykłe, na pewno warte odwiedzenia. Sami oceńcie.
W grodzie Galindów mieliśmy też możliwość najtańszego spływu kajakowego w okolicy - 110zł za kajak po najkrótszej trasie na rzeczce Krutyni. My przy pięcioosobowej rodzince musieliśmy wziąć dwa kajaki. Krutynia jest idealną rzeczką dla niedoświadczonych kajakarzy lub po prostu dla rodzin z małymi jak u nas dziećmi. Jest spokojna i dosyć płytka.
Taką mapę otrzymaliśmy przed spływem i całe szczęście, bo po drodze można się pomylić i trafić gdzie indziej.
Dzieciom bardzo się podobało, a Zosia pod koniec spływu usnęła, bo był to jej czas drzemki.