wtorek, 19 maja 2020

Odpuszczanie

Kochani dziś będzie nieco inny post. Czuję się dziś (po raz kolejny zresztą) przytłoczona ogromem obowiązków, które każdego dnia na mnie spoczywają. Wiem, że nie tylko ja tak mam, nie jestem w tym sama. I mając trójkę dzieciaczków, w tym dwumiesięcznego niemowlaka, duży ogród na głowie oraz dom czasem przyznaję - czuję, że nie wyrabiam na zakrętach i brakuje mi czasu na oddech. 
   Z jednej strony kocham to wszystko- ja i tak nie potrafię siedzieć bezczynnie, jednak czasem jest tego za dużo, tym bardziej, że ja chciałabym mieć zrobione wszystko już. Wymagam od siebie dużo i zastanawiam się, czy nie za dużo. Dlatego budząc się kolejnego ranka sfrustrowana, zmęczona i pełna niepokoju coraz częściej próbuję znaleźć równowagę, balans i jakieś rozwiązanie. Zmierzam się z poczuciem winy, że nie poświęcam Chłopcom zbyt dużo czasu na tym etapie macierzyństwa i muszą zabawiać się sami...Serce mi płacze wieczorami, gdy oni już śpią, a ja przypominam sobie jak mało czasu im poświęciłam, a jak dużo Zosi i różnym sprawunkom. Przypominam sobie jak często w ciągu dnia przychodzą do mnie, by się przytulić i po prostu powiedzieć "kocham Cię mamusiu", a ja się zastanawiam czy teraz zasługuję na ich miłość, czy nie dają mi jej czasem na kredyt... Wiem, że nie kocha się drugiej osoby za coś, jednak czuję się winna.
   Nieraz ich uciszam, bo potrafią być taaacy głośni, a ja tak bardzo jestem spragniona ciszy i spokoju, czuję, że tłumię ich dziecięcą ekspresję, pod pretekstem tego, że np Zosia się obudzi (czego oczywiście się obawiam). Każdego też dnia modlę się o więcej cierpliwości i spokoju ducha, bym nie reagowała krzykiem. Zazwyczaj ponoszę niestety klęskę.
   Mam teraz trudny etap w swoim macierzyństwie pomimo tylu radości, jakie dostarczają mi moje wszystkie trzy Pociechy. Na szczęście mam komu o tym powiedzieć, wygadać się i już samo to pomaga przynajmniej na jakiś czas. Człowiek ze zmęczenia robi wiele rzeczy, których potem żałuje.
  Będąc tak zmęczoną i sfrustrowaną czasem zaczynam sobie powtarzać, że mam prawo niekiedy odpuścić różne rzeczy... Dam radę żyć z dłużej nie przemytą podłogą, dam radę wytrzymać z nieperfekcyjnym trawnikiem, z chwastami tu i ówdzie na rabatkach, czasem z zupą jako jedynym daniem na obiad, nie do końca czystymi oknami czy lustrami upaćkanymi paluszkami Synków... Uczę się trudnej dla mnie sztuki odpuszczania kiedy już po prostu wysiadam. Nauczyłam się np. odpuszczania ścielenia łóżka w sypialni... Do pewnego czasu robiłam to codziennie i denerwowałam się, gdy Grześ mi w tym nie pomagał wstając jako ostatni. Teraz po prostu zamykam sypialnię, ścielę łóżko jedynie wtedy gdy mam na to czas i ochotę.
   Muszę powtarzać sobie jak mantrę, że nie jestem robotem i mam prawo być zmęczona, mam prawo mieć wszystkiego dosyć, mam prawo mieć gorszy dzień (lub kilka), mam prawo być człowiekiem - po prostu. Bo często patrzę na siebie przez pryzmat tego jak mogą mnie widzieć inni. I zawsze w mojej głowie robiłam wciąż za mało i za mało, nigdy nie dostatecznie dużo. Byłam i w dalszym ciągu jestem dla siebie najsurowszym sędzią.  A przecież moje Dzieciaczki nie przestaną mnie kochać, jeśli na obiad od czasu do czasu zjemy szybkiego omleta lub chociażby frytki. Brudna czy czysta podłoga nie robi im różnicy, tym bardziej okna czy lustra. Nauczyłam się nie świrować ze zmianą ich ubrań gdy tylko się pobrudzą, czy lekko zmoczą, bo i bez tego nie mogę patrzeć na suszarkę do prania...
   Ostatnio dopiero teraz po raz pierwszy w tym roku skosiliśmy nasz trawnik i wiecie jakiego miłego uczucia doświadczyłam polubiwszy taką zapuszczoną trawę, która stała się łąką kwietną? O tak wyglądała przed skoszeniem:
Mnóstwo w niech przetacznika ożankowego, kaczeńców, kurdybanku, stokrotek i mnóstwa innych roślin. Była pełna życia i kolorów, których czasem brakuje w naszym życiu.
  Ja mam też to szczęście, że ma cudownego Męża, który przyjdzie po pracy i nie zalegnie do nocy na kanapie, ale wspomoże mnie w opiece nad dziećmi - wykąpie ich, zabawi Zosię, nakarmi ją w nocy z butelki gdy już odciągnę pokarm, przebierze pampersa, pobuja w wózku, położy Chłopców do spania itd...
   Chyba tyle chciałam napisać i się z Wami podzielić. Nie zawsze jest kolorowo, ale zdaje się, że każdy tak ma. Posta tego pisałam jedną nogą bujając Zosię, jedną ręką trzymając laktator, a drugą stukając w klawiaturę:) Multitasking lever hard:)

czwartek, 14 maja 2020

Ziołobranie, ogród oraz kemping w Międzybrodziu Bialskim

   Witajcie kochani. Chyba wszyscy już chcemy normalności, prawda? Najgorsze jest to, że ta normalność, którą znaliśmy do tej pory może jeszcze długo nie powrócić... Jestem realistką i wiem, że wirus tak po prostu nie zniknie niestety. Tak bardzo tęskni mi się za tymi, których kocham, ale nie mogę narażać ani ich, ani siebie i mojej najbliższej Rodziny. Wiem, że w społeczeństwie nastąpiło poluzowanie restrykcji, ludzie są zmęczeni izolacją, my jednak w dalszym ciągu jesteśmy ostrożni i nawet jeśli z kimś się spotykamy, to utrzymujemy bezpieczny dystans.
   Dobrze, że mamy wiosnę, że teraz można skupić się na pracach w ogrodzie, podziwiać piękno obudzonej już przyrody. I doceniam te dary. Chłonę je każdego dnia. Zachwycam się nawet naszym zapuszczonym ze względu na asymilujące wciąż liście krokusów trawnikiem, który pełen jest różnorodnego życia, gdyż teraz przypomina bardziej kolorową łąkę. Znalazłam w nim i stokrotki i mniszka i kurdybanek, który kwitł fioletowym dywanem, a teraz znowu na fioletowo kwitnie przetacznik ożankowy. I wiecie co? Kocham mój trawnik zarówno zapuszczony, jak i skoszony. 
    Podzielę się teraz z Wami kilkoma kadrami wiosny, którą tak bardzo kocham.
   Oto stare jabłonki, piękne panny młode:

Papierówka góruje nad kącikiem marokańskim.

Czy nie jest piękna? Gdy się do niej podejdzie, słychać rój pszczół uwijających się jak w ukropie. U jej podnóża umieściłam z Chłopcami poidełko dla owadów by dzielne żyjątka mogły się napoić.
A to już niesamowicie pachnąca czeremcha. Jesteśmy jej szczęśliwymi posiadaczami, bo rośnie sobie dziko na naszej działce i ma kilkanaście metrów, a gdy kwitnie, to czuć jej piękny zapach na dużą odległość.
Tulipany również w tym roku mnie czarowały. Wiele z zasadzonych cebulek zmarniało, jednak wciąż sporo się ostało.




 Bawiliście się kiedyś w dzieciństwie w widoczek? Wspominałam o nim w poprzednim poście, teraz jednak mam też zdjęcia naszych zakopanych skarbów:)
 
Niezapominajkowa ścieżka kamienna:)

Kiedyś miałam tylko różowe, potem się wymieszały.

A tak kwitnie powojnik (Stolwijk Gold)w kąciku marokańskim.

Uwielbiam jego kolory.

A to dywan z kurdybanku na naszym trawniku.

Nazbierałam go cały kosz, ale to wciąż nie wszystko. Zamierzam suszyć tyle ziół ile mogę. Nie wiadomo jakie czasy nas czekają, a warto mieć coś w domowej apteczce.

Moi dzielni Chłopcy jednego dnia także pomogli mi trochę w zbieraniu np. stokrotek. W tym roku dopiero dowiedziałam się o ich cudownych właściwościach. Pomagają oczyścić krew z toksyn, są świetne na zapalenie stawów, usuwa kwas moczowy, uszczelnia ścianki naczyń włosowych, wspomaga pracę wątroby, koi bóle i wiele innych.

Tak wygląda teraz pokój gościnny- całkowicie przemieniony w suszarnię ziół.

W zimniejsze dni lub te deszczowe wciąż mogę się cieszyć widokiem na ogród z salonu. Teraz deszcz jest tak bardzo potrzebny, więc cieszę się i z niego, chociaż wiadomo, że wszyscy chętniej spędzilibyśmy czas na świeżym powietrzu.




Moja Zosieńka śle Wam uśmiech:)
 Tadzio także:)
 I Nikoś:)

W zeszły weekend wybraliśmy się na kemping do Międzybrodzia Bialskiego na trzy dni. Zosia była aniołkiem i moje obawy o zasypianie były bezpodstawne.






Wszyscy cudownie spędziliśmy czas. Mam nadzieję, że i Wam udaje się gdzieś wyrwać i odpocząć od dziwnej teraz rzeczywistości.

czwartek, 30 kwietnia 2020

Kącik marokański gotowy! Solary na kamperze oraz inne

   Jest, jest, jest - mój kącik marokański, wyproszony prezent od Mężusia na 10tą Rocznicę Ślubu, którą obchodziliśmy we wrześniu. Nieco z opóźnieniem, ale jest :) I cieszy moje serce oraz oczy. Dziękuję Ci jeszcze raz Kochanie :***
   Jest taki, jak sobie wymarzyłam, z podłogą, która ciągnie się nieco również za murkiem, aby chwasty tak łatwo do niego nie przyrastały i aby ułatwić koszenie. Chciałam ograniczyć w tym miejscu plewienie do minimum, zostawiając jedynie trzy małe skwery na rośliny pnące (w tym jeden powojnik) oraz jednoroczne - np. bratki.

   W  rogu murka zasadziłam winobluszcz trójklapowy, który szczelnie przylega do różnych powierzchni i ma piękne liście, szczególnie jesienią. Ta odmiana dodatkowo ma jaśniejszą barwę, co jest jej niewątpliwym atutem. Póki co jeszcze roślinki nie widać, ona dopiero rozpocznie wegetację.
Te piękne abażury upolowałam rok temu na targu staroci, zakochałam się w nich. 



Krzesełka kupiłam na prmocji 50% w Shohlari również rok temu, a stolik z mozaiką za 1/3 ceny przez internet na Allegro, bo jest leciutko ubity, a mi to nie przeszkadza. Normalnie zapłaciłabym za sam stolik ponad 300zł.
Dałam się ponieść wiośnie i posadziłam niebieskie bratki:)

Piłam już kawę w moim zakątku i powiem Wam, że przyjemnie się tam siedzi. Dodatkowo mam oko na Chłopców, bo zakątek zlokalizowany jest zaraz obok placu zabaw.
A to mój kochany Łobuziak, z psikaczem na śmigus-dyngus. Muszę go pochwalić, bo wreszcie Nikoś wychodzi z pampersów. Dalej zdarzają się wpadki, ale coraz rzadziej. Bardzo mi ulżyło, bo już myślałam, że nigdy nie załapie, a przecież to taki mądry chłopiec. 8 czerwca skończy trzy latka, a jego sposób wyrażania się jest cudowny- mówi rozbudowanymi zdaniami, używa eleganckich zwrotów, ma niesamowitą pamięć oraz chęć do nauki. W przedszkolu będzie kiedyś gwiazdorem.
 Nikoś ma też ogromną potrzebę bliskości oraz wyrażania swojej miłości. Kilkakrotnie w ciągu dnia słyszę od niego: "mamusiu, kocham Cię całym serduszkiem".
 A Zosia rośnie, waży już 5,1kg. Powoli coraz częściej się uśmiecha. Biedactwo niestety ma przepuklinę pępkową, mamy nadzieję, że się wchłonie w ciągu kilku miesięcy. Została też zaszczepiona na pneumokoki, rotawirusy oraz 6w1 (wirusowe zapalenie wątroby typu b, tężec, krztusiec, błonica, polio i hib).
 Gdy tylko jest pogoda, to z niej korzystamy. Jadamy też obiadki na zewnątrz, takie najlepiej smakują.

Chłopcy mają mnóstwo pomysłów na zabawę, a szczególnie Tadzio, który potrafi wykorzystać przeróżne przedmioty na tysiące sposobów. Ja też staram się podpowiadać im różne zabawy, ostatnio np zrobiłam im łódeczki z korków, nalaliśmy wody do zosinej wanienki i była super zabawa w piratów. Z połówek korka zrobiłam im też rekiny.




Przytulaski to to, co lubimy najbardziej.
Czasem nosimy się w chuście.

A tak Zosia wyleguje się czasem, gdy Grześ weźmie ją do naszego łóżeczka.
 Mamy za sobą już dwa jednodniowe wypady kamperowe całą piątką:) Najpierw wybraliśmy się na Pustynię Błędowską.
 Bardzo wiało, ale i tak było wspaniale.
 W kamperze można poczuć wolność, jest się niezależnym, w środku mamy wszystko, czego potrzebujemy do życia.
  A mój genialny Mężuś zainstalował solary na dachu naszego kampera. Teraz tylko kupimy przetwornicę i możemy dowoli korzystać z prądu. Póki co możemy użytkować tylko sprzęty zasilane 12V. Na dachu mamy dwa panele po 70W, do tego  kontroler mppc tracer.

 Pojechaliśmy też do Tenczyna, gdzie jest piękny zamek, a raczej jego ruiny.




Upiekłam też swój pierwszy chleb na własnym zakwasie żytnim. Chłopcy się zajadali.

Tulipanki zakwitły tworząc tu i ówdzie kolorowe plamy w ogrodzie. Szkoda, że co roku są coraz uboższe, powoli marnieją lub chorują, skutkiem czego trzeba je co roku dosadzać jesienią, by wiosną się nimi cieszyć. 

 Na tarasie zawitały kupione na placu targowym bratki. Najbardziej lubię te niebieskie.

    Wczoraj nieco popadało, ale to wciąż mało. Mam dwa mausery po 1000l, teraz zakupiłam jeszcze zbiornik 360l na taras, by podlewać jednoroczne rośliny takie jak pelargonie, surfinie, petunie itd. W planach mam jeszcze kolejne dwa zbiorniki 200-250l przy obu domkach narzędziowych. Niestety wydaje mi się, że lepiej z deszczem nie będzie, co roku jest coraz gorzej i obawiam się, że to się nie zmieni. Dlatego chcę łapać jak najwięcej wody deszczowej. A jak to jest u Was? Jestem ciekawa.