poniedziałek, 23 listopada 2015

19.11.2015 - Tadeuszek przychodzi na świat- nasze największe Szczęście

Kochani, Tadzio jest już z nami! 19.11.2015 (czwartek) przyszedł na świat najrozkoszniejszy Szkrabek pod słońcem. Ważył 4,4kg, mierzył 63 cm długości i zajął drugie miejsce w szpitalu pod względem swoich wymiarów. Trwający trzy godziny poród naturalny zakończył się cięciem cesarskim, ponieważ w pewnym momencie Tadzio zaczął tracić puls... Czujna położna wezwała moją lekarkę i potem już wszystko potoczyło się w zastraszająco szybkim tempie. Z komfortowej sali porodowej, w której przez trzy godziny przeżywałam silne skurcze ( przed podaniem oksytocyny powoli sączyły mi się wody i czułam falowy ból w podbrzuszu), nagle kazali mi podpisywać przeróżne papiery...nie było czasu do stracenia. Teraz pewnie nie poznałabym własnego podpisu. Byłam w szoku i jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bałam. Grześ również pobladł i chociaż starał się mnie uspokoić, to widziałam, że On też jest przerażony i bezradny. Nie nastawiałam się na cesarkę, niewiele o niej wiedziałam i wpadłam w panikę, kiedy nasz plan naturalnego porodu został przerwany tak gwałtownie. Martwiłam się, że z Tadziem jest coś nie tak... W przerwie między skurczami szybko pomogli mi przejść do sali operacyjnej, gdzie jak w ukropie uwijało się 8 osób... Widziałam te gorączkowe ruchy, każdy spieszył się jak mógł. Pani anestezjolog ledwo zrobiła mi zastrzyk w tył pleców, a już leżałam na stole operacyjnym... Powiedziano mi, że nie będę czuła bólu, ale każdy dotyk... Pytano o wiele rzeczy, których nie spamiętam, pytano czy czuję ciepło w nogach, a ja nie byłam pewna czy to co czuję to ciepło... Nie byłam pewna, bo silne emocje i przerażenie nie pozwoliły mi skupić się na odczuciach fizycznych...Byłam na tyle świadoma, że zrozumiałam, iż oni sami nie byli pewni, czy znieczulenie już działa,  więc anestezjolog poprosiła z zaciśniętymi zębami chirurgów: "może poczekalibyście jeszcze te 30 sekund..."
    Pamiętam, że gorączkowo pytałam, czy jest z nami nasza prowadząca ciążę Doktor. Ona uspokajała mnie gdzieś z mojego brzucha "ja? Jestem, jak mogłoby mnie nie być".
   Czułam wszystko. Czułam faktycznie każdy najmniejszy dotyk. Czułam jak mnie rozpruwają, jak otwierają mi wnętrzności... Podłączyli mnie do tlenu, a ja się modliłam do Pana Boga, by nie zabierał nam Tadzia. W pewnym momencie miałam wrażenie, że umieram i prosiłam tylko o to, żeby z Synkiem wszystko było dobrze. Czułam potworne szarpanie, czułam jak wyrywają Go z mojego brzuszka tak strasznie brutalnie. To uczucie, którego nie zapomnę do końca życia...jakby wyrywali mi połowę ciała. I pomimo znieczulenia miałam wrażenie, że jednak czuję ból. Na głos szeptałam "Tadzio, trzymaj się Kochanie...trzymaj się..." Potem, gdy tylko go wydostali pokazali mi zza unoszącego się nade mną parawanu - był tam, cały we krwi pępowinowej, z wiszącą pępowiną z Jego brzuszka, którą tak bardzo chciałam, aby mógł przeciąć Grześ... Spytałam gorączkowo w panice "A dlaczego On nie płacze??? Dlaczego nie płacze?" i natychmiast usłyszałam pocieszającą odpowiedź "bo jest jeszcze we krwi pępowinowej".  Jak tylko usłyszałam odpowiedź Tadzio jakby mnie słyszał, uniósł się słabym płaczem. Wtedy ulżyło mi, zaczęłam dziękować Bogu, że Go uratował...
   Gdy tylko Go wymyli, przyłożyli mi Tadzia do policzka, a gdy Synek usłyszał mój głos jego płacz na chwilkę ucichł. To było cudowne uczucie... Wreszcie mogłam Go poczuć! Powąchać, pocałować... Płakałam i całowałam Go dopóki nie zabrali Tadzia na zewnątrz, by pokazać Tacie, zważyć i zmierzyć. Mnie w tym czasie zszywali...
   Po założeniu opatrunku zsunęli mnie na inne łóżko, byłam całkowicie bezwładna, a oni zawieźli mnie na salę poporodową, gdzie przez kilka długich chwil byłam sama, z niecierpliwością wyczekując Męża i Syna oraz starając się uspokoić...
   Tak mniej więcej wyglądały najważniejsze chwile porodu... Cesarka i to co czułam będą śnić mi się do końca życia... Ale to i niesamowity ból fizyczny po ustąpieniu działania środków przeciwbólowych wynagradza mi widok mojego Syneczka w moich ramionach. Jestem taka szczęśliwa,  że nieraz płaczę z emocji. Cały czas uczymy się siebie, poznajemy i kochamy coraz bardziej. Od narodzin Tadzia minęły cztery doby, a ja czuję się jakby to były dwa tygodnie. W sumie od czwartku spałam może 7-8 godzin. Jakoś jestem nastawiona na tryb czuwania, chociaż ciało nieraz odmawia posłuszeństwa. Każdy ruch jest wyzwaniem, każde karmienie wciąż wysiłkiem, każda zmiana pozycji cierpieniem, ale wiem, że z każdym dniem będzie coraz lepiej.

   Do domku wypisali nas po dwóch dobach, nie mogłam się doczekać kiedy wszyscy już w nim będziemy. Piesek Lucky przyjął Tadzia jako ważnego członka Rodziny i z pokorą zaakceptował to, że nie będzie już dłużej w centrum uwagi. Jestem z niego naprawdę dumna, to kochany, potulny psiaczek.













 Czyż On nie jest cudowny? Jestem niesamowicie szczęśliwa... Mam dwóch najwspanialszych Mężczyzn na świecie....
*******************
   A jeszcze przed pobytem w szpitalu udało mi się zrobić wieniec adwentowy oraz świąteczne skarpety. Wieniec wykonany z gałązek wierzby pomalowanych na biało oraz świeczek z masy solnej.
A to świąteczne  skarpety:) Wykonane z szalikowych materiałów, które zakupiłam w ciuszkach za złotówkę każdy (czyli razem 6zł):)  Dokleiłam dnich wycięte z froterowego prześcieradła choinki oraz czerwone aplikacje w formie serc. Każda skarpeta ma zawieszkę, więc będę mogła je zawiesić na przykład na schodach lub nad kominkiem.
 A to cudne rzeczy przesłane od Wujka z Indii:) Thank You so much, Uncle, Tadzio is happy to receive such wonderful gift.
 I kolejny prezent od Koleżanek i Kolegów z pracy Grzesia. Kochani, baaardzo Wam dziękujemy za miłą niespodziankę, bo niczego się nie spodziewaliśmy.

Miłego wieczorku Wszystkim!

4 komentarze:

  1. Wiem co to znaczy bać się o życie swojego ukochanego maleństwa. Nareszcie jesteście z naaami:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana to Ty niezła jesteś i Oni jak po CC wypisali Cię do domu po drugiej dobie... szok... U nas (Warszawa) trzymają co najmniej 9 dni po cesarce a ja sama ledwo zaczęłam się ruszać na 2-3 dobę w pozycji w miarę wyprostowanej. Normalnie włosy jeszcze stoją mi dęba :/

    OdpowiedzUsuń
  4. Klaudusiu Kochana, Tadzio to olbrzym, wygląda na kilka miesięcy i jest całkowicie podobny do Ciebie.
    A Grzesiu niech mu koniecznie trzyma rękę pod główką bo jego kregosłupik jeszcze mięciutki.
    Czytałam ten tekst i serce waliło mi jak młotem, wszak czuję się z Wami ogromnie związana. Bogu dzięki, że wszystko dobrze, nie dziwię się, że zdecydowano się na cesarkę przy tak dużym Dziecku. Dobrze, że trafiłaś na mądrych lekarzy!

    OdpowiedzUsuń